Wierzenia i obrzędy.
Magia nocy świętojańskiej.
Magia Nocy świętojańskiej. (17) |
Pokaz slajdów |
Pobierz tekst w wersji pdf. |
Noc świętojańska od
najdawniejszych czasów była porą wyjątkową. Kiedy jeszcze nie nazywała
się nocą świętojańską, a na jej patrona, św. Jana Chrzciciela jeszcze
długo trzeba było czekać, już wtedy była nocą zabaw i tanecznych
korowodów w świetle płonących ognisk. Letnie przesilenie w zwyczajach i
wierzeniach górali tatrzańskich był czasem pełnym magicznych znaków i
zdarzeń. Kończył się najdłuższy dzień w roku i najkrótsza noc. Był to
moment triumfu słońca. Właśnie wtedy świat zmarłych zbliżał się do
świata żywych, świat demonów do świata ludzi. Człowiek zawsze starał się
te potężne siły pozyskać, aby zapewnić sobie zdrowie i dostatek. Ta noc
miała tutaj znaczenie szczególne. Była świętem słońca, które było dawcą
życia, stanowiła czas oczyszczenia i miłości.
Pod Tatrami, podobnie
jak niemal w całej Europie, Zielone Święta i święto św. Jana Chrzciciela
uważane były za czas magiczny i porę szczególnego działania sił
nadprzyrodzonych. Uroczystości te nazywano na niektórych obszarach
naszego kraju kupalnocką, co jedni wywodzą od nocy poświęconej rzekomemu
bóstwu starosłowiańskiemu Kupale, a inni po prostu od obrzędowego
kąpania się w tę noc. Słowo „kupała”,
wbrew powszechnie głoszonym opiniom, najprawdopodobniej nie ma nic
wspólnego z rosyjską formą słowa „kąpiel”.
Tłumaczenie takie zostało wymyślone przez świat chrześcijański nie
wcześniej niż w X -
XI stuleciu.
Wyraz „kupała”
pochodzi najprawdopodobniej
z indoeuropejskiego pierwiastka
„kump”, oznaczającego grupę, gromadę, zbiorowość, z którego
wywodzą się słowa takie jak „kupa”,
„skupić”, „kupić”,
w sensie „gromadzić”.
Po wprowadzeniu
chrześcijaństwa kapłani, doceniający potęgę tradycji w wierzeniach
religijnych i obrzędach, postanowili włączyć kupalnockę do kalendarza
kościelnego w nadziei szybkiego oczyszczenia jej z pogańskiego rodowodu
i oddali ją pod opiekę św. Jana Chrzciciela. Zmiana patrona nie zmieniła
jednak istoty święta związanego z wyobrażeniami i praktykami
zabobonnymi. Ludzie młodzi nadal odprawiali misteria i zabawy „biesom
jeno miłe, a Panu Bogu obmierzłe”.
Poczynania te niewiele miały
wspólnego z chrześcijaństwem i nie wykazywały nigdy bezpośredniego
związku z kultem religijnym. Do dzisiaj przetrwały głównie jako forma
zabawy i folklorystyczne widowisko, a pamięć o ich rzeczywistym
kulturowym znaczeniu nieuchronnie odchodzi w przeszłość.
Nazwa „Sobótka” nadana
została starym zabawom w noc świętojańską już po wprowadzeniu
chrześcijaństwa. Stanowi ona zdrobnienie wyrazu „sobota”, jako że
początkowo na dużych obszarach naszych ziem bawiono się przy obrzędowych
ogniach nie w wigilię św. Jana Chrzciciela, lecz w sobotę poprzedzającą
Zielone Świątki. Z czasem określenie „sobótka” powszechnie się przyjęło.
Z nazwą tą wiąże się również pewna legenda, mówiąca o tym, jakoby
sobótka była uroczystością ku czci pięknej dziewczyny o tym właśnie
imieniu. Sobótka w bliżej nieokreślonym czasie zamieszkiwała bliżej
nieokreśloną wioskę. Narzeczony jej, Sieciech, powróciwszy z wojny, miał
swą wybrankę pojąć za żonę, jednak wioska ich została nagle zaatakowana
przez hordy wroga. Podczas odpierania ataku Sobótka zginęła, trafiona w
samo serce. Miało się to dziać w noc letniego przesilenia.
Święto to jest
często porównywane do Walentynek. Jednak Walentynki to zachodnie święto
obchodzone 14 lutego niemające nic wspólnego ze słowiańską tradycją.
Szczególnie
czarodziejską moc posiadały zioła zerwane w dzień św. Jana. Na Podhalu
zrywano je bardzo wcześnie rano, „przed piersem ptoskiem”, w innych
regionach wieczorem. Ale wszędzie musiało być dziewięć rodzajów ziół, w
tym koniecznie rumianek i kwiaty dzikiego bzu. Wito z nich wianki,
suszono pod poduszką, a następnie używano jako leku przeciwko wszelkim
chorobom ludzi i zwierząt. Zebrane wtedy zioła nabierały wyjątkowej mocy
broniącej przed złymi duchami i uzdrawiającej. Gospodarze zabiegali o
obfite plony, pasterze o powierzone ich opiece zwierzęta, zaś każdy, kto
parał się czarami, mógł być pewien, że jego działania odniosą pożądany
skutek.
Tej nocy dziewczęta starały się zdobyć czyjeś serce i zapewnić sobie małżeńskie szczęście. Puszczały w nurty rzek wianki z zapalonymi świecami. Jeśli wianek został wyłowiony przez kawalera, oznaczało to jej szybkie zamążpójście. Jeśli płynął, dziewczyna wyjdzie za mąż, ale nieprędko. Jeśli zaś płonął, utonął lub zaplątał się w sitowiu, oznaczało to, że prawdopodobnie zostanie ona starą panną.
W ludowych obrzędach i
magicznych zabiegach towarzyszących odchodzeniu wiosny i powitaniu lata
czołowe miejsce zajmował ogień. Wspomagał życiodajną siłę słońca,
przywoływał płodność, oczyszczał, odpędzał zło, ogrzewał przybywające z
zaświatów dusze zmarłych. Na Podtatrzu obrzędowe ognie zwane sobótkami
płonęły, podobnie jak w innych częściach Karpat Zachodnich, w drugi
dzień Zielonych Świąt. Palenie ognisk w wigilie św. Jana Chrzciciela
praktykowane było tutaj głównie przez pasterzy. Jeszcze do niedawna
zapalano je w Tatrach między innymi na Giewoncie, Gubałówce, na Sarniej
Skale, Nosalu czy pod Krokwią. Stosy drewna na sobótkowe ogniska
przygotowywali parobcy kilka dni wcześniej. Układano je z suchych gałęzi
świerka i jodły – drzew uważanych w Karpatach za święte, a także z jałowca i tarniny, którym ze względu na ich kłujące właściwości
przypisywano zdolność odstraszania złych mocy. Z tego też powodu do
ognisk wrzucano kłujące, parzące i gorzkie zioła: pokrzywę, oset,
piołun. Sobótki zapalano o zmroku. Rozpalano je wydobywają iskry z
kamienia przy pomocy krzesiwa lub z drewna przez tarcie, czyli tzw.
świdrem ogniowym, gdyż musiał to być ogień „żywy”, „czysty” i „nieskalany”.
Sobótki palono w
pobliżu pól uprawnych i pastwisk. Chłopcy obiegali też zagony z różnego
rodzaju pochodniami, by płomień i dym mogły dotrzeć wszędzie tam, gdzie
ich magiczna moc była pożądana. Z takimi pochodniami także starzy
gazdowie obchodzili po miedzach swoje pola, aby je zabezpieczyć przed
powodzią. Wierzono również, że dym z sobótkowych ogni zapobiega gradom,
zebrany z nich popiół zapewnia obfite plony. Pasterze przepędzali przez
dym i popiół sobótkowych ognisk owce i bydło, co miało zapewnić
zwierzętom płodność i chronić je przed czarami.
Święto palenia ognisk
było także w dawnych czasach porą powrotu na świat ludzi zmarłych.
Korzystali tu ze sposobności ogrzania wystudzonych dusz. A ludzie żywi
mieli okazję do praktykowania najrozmaitszych wróżb i guseł, którym
duchy zmarłych skutecznie patronowały. Powszechnie panowały wierzenia,
że osobom biorącym czynny udział w sobótkowych tańcach, skokach przez
ogień i innych swawolach nic złego stać się nie może aż do następnego
św. Jana.
W Zielone Święta przy
sobótkach spotykała się nie tylko młodzież, by śpiewać i tańczyć do
świtu, ale także gospodarze i zamężne kobiety. W okresie ustalania się
prymitywnych wierzeń religijnych taniec uważano za czynność magiczną.
Pierwsze tańce powstały wcale nie z radości, lecz ze strachu. W
odległych czasach człowiek bał się wszystkiego, co go otaczało. W
roślinach, zwierzętach, kamieniach, w słońcu, księżycu, błyskawicach
dostrzegał złe duchy, czyhające na niego. Człowiek znał wprawdzie i
dobre duchy, ale
zawsze bardziej zależało mu na przekupieniu złych, niż
na przypodobaniu się dobrym, z natury swej niegroźnym. Taniec był jedną
z możliwości przypodobania się tym złym duchom, wyprowadzenia ich w
pole, jak najdalej od siedzib ludzkich. Wyczyniano więc różne tańce dla
zimnego wiatru, aby powiał gdzieś daleko za góry, tańczono dla słońca,
by nie wypaliło traw sypiących ziarnem i nie wysuszyło wodopojów,
skakano dla zwierza, aby nie pożarł myśliwego, lecz przeciwnie, aby sam
zwierz pozwolił się pożreć.
Chłopcy skakali przez ogień, wierząc, że skoki te dodają sił, zapewniają sprawność, chronią przed chorobami i czarami. Skakanie koło ognia i przez ogień w czasie przesilenia letniego było jednym z najstarszych nabożeństw, radosnym obrzędem ku czci słońca, „białego boga”. Nie zanikło ono w czasach, gdy człowiek stworzył sobie już materialną formę swoich bogów, ulepił je z gliny na obraz i podobieństwo swoje albo wyciosał z pni drzew. Stało się jednym ze stałych świąt pogańskich, które niewiele zmieniając formę przetrwało długie wieki i zakorzenione w tradycji licznych narodów istnieje szczątkowo do dziś.
Przy ogniskach palonych
na świętego Jana gromadzili się głównie juhasi i pasterki. Dziewczęta
odchodziły w noc od ogni, śpiewem zdradzając miejsce oczekiwania na
zalotnika. Ten prastary obrzęd miłosnej nocy budził zgorszenie wśród
miejscowego kleru. Wobec tak wybitnie zabobonnego charakteru sobótki,
która uparcie nie dawała się dostosować do chrześcijańskich wymogów,
kapłani zwalczali to święto. Potępiali je w kazaniach, nie dawali
rozgrzeszenia przy spowiedzi i grozili ogniem piekielnym każdemu, kto
dołożył ręki do rozpalania pogańskich ognisk. Zakonnicy z krzyżami i
zapalonymi świecami przychodzili procesją na zabawy i rozpędzali
tańczących. Grzmiał przeciwko temu „świętu” na kazaniach między innymi
pierwszy proboszcz Zakopanego ksiądz Józef Stolarczyk.
W magicznych zabiegach
u progu lata istotną funkcje obok ognia odgrywała także woda. Podobnie
jak w całej Polsce także pod Tatrami wierzono, że wodę „błogosławi”
dopiero święty Jan. Po 24 czerwca można było już kąpać się w rzekach i
potokach bez szkody dla zdrowia, pławić konie i bydło. W wigilię świętego Jana czyszczono studnie wrzucając do nich sól poświęconą w dniu
św. Agaty, co sprawiało, że w wodzie nie było robactwa. Na Podhalu
wierzono też, ze wytarzanie się w noc świętojańską w mokrej, zroszonej
trawie uleczy różne dolegliwości, a zwłaszcza choroby skóry. W okresie
późniejszym wierzenia te znalazły swoje odbicie w święceniu wody w przypadającą na 23 - 24 czerwca wigilię św. Jana, co w konsekwencji
przeganiać miało złe moce i niejako oficjalnie otwierać sezon kąpielowy.
Przypuszczalnie stąd wzięło się późniejsze powiązanie postaci Jana
Chrzciciela z nocą Kupały.
Ważną funkcję w
obrzędach towarzyszącym Zielonym Świętom i uroczystości św. Jana pełniły
także rośliny. Na Podtatrzu powszechny był zwyczaj stawiania w Zielone
Święta nocą z soboty na niedzielę, przy drzwiach domów, w których
mieszkały dziewczęta, zielonych drzewek. Najczęściej były to brzozy i
świerki, przystrojone niekiedy wstążkami z bibuły. Było to wyrazem
sympatii dla dziewczyny, informacją, że w chałupie mieszka kandydatka na
żonę. Czasem rano zamiast drzewek koło drzwi panna znajdowała ostrewki
do suszenia siana. W ten sposób parobcy piętnowali dziewczęta
postępujące wbrew obowiązującym normom moralnym, zaś czasem była to
okrutna zemsta odrzuconego zalotnika.
Na czas Zielonych Świąt
zagrody zabezpieczano przed wszelkim złem, a zwłaszcza przed czarami,
umieszczając przy oknach i drzwiach zielone gałęzie drzew, którym
przypisywano magiczne właściwości. Był to modrzew, jarzębina, jodła,
rzadziej brzoza i jawor. Z kolej na św. Jana gospodarze maili obejścia
jesionowymi gałęziami. Wierzono, że drzewo to obdarzone jest mocą
odstraszania węży. W wigilię św. Jana gazdowie obchodzili również zagrody z magiczną jesionową laską poświęconą ukradkiem w kościele.
Zestrugiwali z niej nieco wiórów, które wrzucone pod progi budynków
gospodarskich zabezpieczały dobytek przed wężowym jadem i wypędzały z pomieszczeń myszy. Ponieważ noc świętojańska obdarzała zioła specjalną
magiczną mocą zbierały je gospodynie by zaopatrzyć się w skuteczne
lekarstwo na różne choroby, czary i uroki. Zrywano dziewannę,
dziurawiec, łopian, rosiczkę, a zwłaszcza bylicę, której bacowie używali
do okadzania owiec podczas wiosennego redyku, wierząc, że po takim
zabiegu już nikt im stada nie zaczaruje.
Rośliny pełniły też
ważna funkcję w świętojańskich czarach miłosnych. Dziewczęta, które
chciały zapewnić sobie powodzenie u płci przeciwnej, zbierały nocą
magiczne zioła, które potem nosiły przy sobie. Zielem szczególnie mądrym
w sprawach miłosnych był cząber, pikantna roślina przyprawowa. Osoba
pragnąca dowiedzieć się, czy małżeństwo jej dojdzie do skutku, brała dwa
krzaczki cząbru z ziemią i stawiało w izbie, w niewielkiej odległości
jeden od drugiego. Jeśli krzaczki przy dalszym wzroście połączyły się z
sobą, małżeństwo było zapewnione. Jeśli nie, nie wiadomo. Najgorzej, gdy
któryś z krzaczków zwiądł, bo to wróżyło śmierć. Krzaczek po lewej
stronie, gdy się stało do nich twarzą, wyobrażał dziewczynę, po prawej -
chłopca.
Największym jednak
cudem świętojańskiej nocy, dokonującym się w świecie przyrody, był kwiat
paproci. Zakwitał na kilka chwil koło północy. Mógł go zdobyć tylko
człowiek o czystym sercu i wyjątkowo odważny, wędrując samotnie, w
milczeniu, bez oglądania się za siebie. Trud takiej wyprawy był sowicie
wynagradzany, gdyż przed posiadaczem magicznego kwiatu otwierały się
wszelkie ukryte bogactwa. Mógł z nich korzystać do woli, tylko nie wolno
mu było z nikim się nimi podzielić. Legendy o
kwiecie paproci znane są z przeróżnych podań. Opowiadają o wielu
ludziach, którzy błądzili po lasach i mokradłach, próbując odnaleźć
magiczny, obdarzający bogactwem, siłą i mądrością, widzialny tylko przez
okamgnienie kwiat paproci. Zdobycie rośliny nie było łatwe. Strzegły jej
widzialne i niewidzialne straszydła, czyniące straszliwy łoskot, gdy
tylko ktoś próbował się do kwiatu zbliżyć.
Tej nocy szczególnie groźne były także poczynania czarownic mające na celu popsucie mleka, które nie nadawało się potem do spożycia: śmierdziało, było pomieszane z krwią, stawało się pożywką dla robaków. By czarownica nie odebrała i nie zepsuła mleka gospodynie w wigilię św. Jana pilnowały obejścia i pastwisk przed wizytami innych kobiet, a przed wschodem słońca okadzały krowy poświeconym zeszłorocznym świętojańskim zielem. Do dnia św. Jana kobiety nie miały wstępu na halę, a pasterzy obowiązywał zakaz wszelkich kontaktów z nimi i przestrzeganie czystości seksualnej. By zaskarbić sobie opiekę świętego pasterze w wigilie jego święta zachowywali ścisły post, a niektórzy nie pili nawet żętycy, zadowalając się jedynie wodą.
Dzień świętego Jana
Chrzciciela był pod Tatrami pasterskim świętem. Po raz pierwszy od
wyjścia ze stadami w góry, czyli od wiosennego redyku, na hale
przychodzili ze wsi gospodarze, właściciele owiec z rodzinami. W odwiedzinach tych uczestniczyły również kobiety i dziewczęta. Gazdowie
przynosili chleb i poczęstunek, sprowadzali kapelę. Zabawa trwała przez
cały dzień do późnej nocy. Święty Jan Chrzciciel uważany był również za
patrona zbójników, którzy modlili się do niego o powodzenia na
łupieskich wyprawach i pod jego wezwaniem fundowali kapliczki. Podobno
także ów święty opiekował się również zbójnickimi skarbami. Legenda
mówi, że w Dolinie Kościeliskiej, w tzw. zbójnickiej kapliczce, o godzinie pierwszej w południe w wigilię św. Jana cień krzyża
umieszczonego na jej wieżyczce wskazuje miejsce zakopania zbójnickich
skarbów. Może je wydobyć tylko człowiek kryształowo uczciwy, w
przeciwnym razie zadrży ziemia i runą otaczające dolinę szczyty.
Jeszcze w połowie XIX stulecia noc świętojańska płonęła sobótkowymi ogniskami, rozbrzmiewała muzyką i śpiewem. Ale z czasem cichła coraz bardziej, przygasała tłamszona przepisami przeciwpożarowymi i odchodziła w niepamięć przed świtaniem nowych obyczajów.
Jacek Ptak
Magia Nocy świętojańskiej. (17) |
Pokaz slajdów |
Pobierz tekst w wersji pdf. |
Źródła:
-
Urszula Janicka – Krzywda, Noc ognia – noc miłości, [w:] Tatry, Nr 3/2007.
-
Maria Ziółkowska, Szczodry wieczór, szczodry dzień. Obrzędy, zwyczaje, zabawy. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1989.
-
Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska ilustrowana, Warszawa 1900 – 1903.
-
Wikipedia: http://pl.wikipedia.org
-
Informator Kulturalny Województwa Śląskiego: www.silesiakultura
-
Maria Grońska, Zofia Stryjeńska, Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich, Wrocław 1991.