Spacer po starych Krupówkach.

 

Spis treści:

Jak to z ulicami bywało.

Początki Krupówek. 

Dawnych sklepów czar.

"Bazar Polski" - zakopiański market początku XX wieku.

Posiady w Dworcu Tatrzańskim.

Biesiady w restauracji u Trzaski.

Spotkania w lokalu u Karpia.

Elitarna restauracja i hotel Morskie Oko.

Smak i zapach chleba z piekarni u Dańca.

Samanta - zaczarowana cukiernia.

"Szkoła Snycerska" - Szkoła Przemysłu Drzewnego.

Muzeum Tatrzańskie - pierwsze w Polsce muzeum regionalne.

Kościół pod wezwaniem Świętej Rodziny.

Bibliografia  

 

Spacer po dawnych Krupówkach. Galeria fotografii. (132)
Pokaz slajdów

Pobierz tekst w wersji pdf.

 

 

 

Jak to z ulicami bywało.

 

W XVI i XVII wieku nie występowało jeszcze pojęcie ulicy. Mówiło się wówczas o trakcie komunikacyjnym, szlaku pasterskim czy polanach, wokół których powstawały ludzkie osady. Dopiero po wielu dziesięcioleciach powstały trakty komunikacyjne, które z czasem przekształciły się w ulice. Trakty komunikacyjne górali w XVI i XVII wieku były związane z ich osadnictwem, szlakiem przemieszczania się pasterzy, jak i pracami górniczymi i hutniczymi w Tatrach.

Najstarsza droga komunikacyjna Zakopanego biegła wzdłuż potoku Zakopianki od Poronina do Doliny Kościeliskiej i Chochołowskiej, gdzie łączyła się z drogą prowadzącą do Czarnego Dunajca. Tutaj królewscy gwarkowie już w początkach XVI wieku udawali się na poszukiwanie srebra, które znajdowało się w Tatrach. Pierwsza droga o charakterze osadniczym, którą we wschodniej części nazwano Nowotarską, a w zachodniej Kościeliską, była pierwszym traktem zasiedlania przez górali Doliny Zakopiańskiej. Najstarszym gościńcem jest również szlak pasterski, który przebiegał od Ustupu przez Wojdyły, Ugory Antałówkę do Kuźnic i dalej prowadził w głąb Tatr na hale. Droga ta w początkach XIX wieku została nazwana Hamerską. Tą drogą wyroby z kuźnickiej huty, czyli z Hamrów, trafiały na krakowskie rynki.

W następnych latach została przyjęta nazwa Droga Homolacka, która pochodziła od nazwiska właściciela Kuźnic. Tą drogą przybywali do Kuźnic badacze Tatr oraz pierwsi turyści. Do trzeciego szlaku pasterskiego należy droga, która biegła przez grzbiet Gubałówki. W rejonie Palenicy skręcała na południe łącząc się z pierwszą drogą. Zapewne tutaj były pędzone przez górali owce z Szaflar, Bańskiej czy Maruszyny.

W miarę szybkiego rozwoju ośrodków górniczych i hutniczych w Kuźnicach oraz Dolinie Kościeliskiej zaszła potrzeba połączenia obydwu tych ośrodków możliwie jak najkrótszą drogą i w ten sposób powstała Droga Żelazowa, którą dziś nazwano Drogą pod Reglami. Homolacsowie, właściciele dóbr zakopiańskich oraz huty w Kuźnicach, zastąpili niewygodną w użyciu "Drogę Hamerską", która biegła wzgórzami, nową arterią wytyczoną w górnej swojej części na gruntach dworskich znajdujących się u podnóża Antałówki, a dalej biegnącą przez stare góralskie osiedle Chramcówki do drogi Nowotarskiej. Utworzył się tutaj ciąg komunikacyjny, który został dziś podzielony na ulice: Przewodników Tatrzańskich, Chałubińskiego, Jagiellońską oraz Chramcówki.

W połowie XIX wieku polna droga, która łączyła Kuźnice z Nawsiem, centralną częścią Zakopanego oraz nowo wybudowanym drewnianym kościółkiem, biegnąca wzdłuż Foluszowego Potoku przez polanę zwaną Krupówki lub Krupową Rolę, a należącą do rodziny Krupowskich lub Krupów, utworzyła główną oś dzisiejszej miejscowości: ulicę Krupówki i Zamoyskiego. Pojedyncze zagrody, które były położone na południu od Nawsia oraz całe przysiółki Kasprusie i Małe Żywczańskie połączyła droga nazwana Do Kasprusiów, a potem po prostu Kasprusie. Na początku 1891 roku za sprawą Towarzystwa Tatrzańskiego wybudowano pierwszą ulicę, która biegła poprzecznie do naturalnych traktów komunikacyjnych, które prowadziły w Tatry. Ewenement ten uczczono w nazwie nowopowstałej trasy, którą nazwano "przecznicą".

Kolejną przecznicę uzyskało Zakopane po długo trwających dyskusjach w kilka lat po doprowadzeniu pod Giewont linii kolejowej. I tak w 1904 roku została z rozmachem zaprojektowana ulica Marszałkowska (dzisiejsza ulica Kościuszki). Następne etapy rozwoju zakopiańskiej sieci ulicznej nastąpiły w latach, które poprzedzały zakopiańskie mistrzostwa świata FIS w 1929 roku. Najpierw ulice te uzyskały miano dróg, które służyły jako atrakcyjne miejsca spacerowe i były to takie ulice jak: Strążyska, Grunwaldzka, Piłsudskiego, a potem powstała sieć łącząca poszczególne ważniejsze obiekty na Parcelach Urzędniczych, co było związane z rozwojem południowej części dzielnicy miasta.

Spis treści

Początki Krupówek

Współczesne Krupówki w drugiej połowie XIX wieku były wąską ścieżką, która prowadziła przez wioskę. Łączyła ona Nawsie przy obecnej ulicy Kościeliskiej z Kuźnicami, gdzie pracowało wielu górali. Wzdłuż dolnej części drogi znajdowało się kilka zabudowań, natomiast wyżej droga prowadziła przez łąki oraz bagna i dalej przez pierwotny las.

W połowie XIX wieku trakt łączący Nawsie z Kuźnicami był coraz częściej uczęszczany. Związane to było między innymi z wybudowaniem kościółka przy obecnej ulicy Kościeliskiej. Od 1870 roku trakt ten nabrał  charakteru ulicy, przy której powstawało coraz więcej nowych domów. Kiedy wioska zaczęła się coraz szybciej rozwijać, co nastąpiło mniej więcej od lat siedemdziesiątych XIX wieku, przy Krupówkach powstawało coraz więcej drewnianych budynków, które przeznaczane były pod wynajem. Początkowo goście przyjeżdżali tutaj w sezonie letnim, który trwał od czerwca do września, ale z czasem zaczęli tutaj również przybywać w sezonie zimowym. W 1878 roku w rejonie obecnej kawiarni "Europejskiej" stanął dom Walerego Eliasza, autora jednego z pierwszych przewodników po Tatrach. Był to pierwszy dom, który został wybudowany przez letnika i wykorzystywany jedynie w sezonie letnim.

Na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku ulica zwana Krupówkami była znacznie dłuższa niż obecnie. Ciągnęła się ona od ulicy Kościeliskiej do Drogi do Kuźnic, do początku Drogi pod Reglami. W 1885 roku jej górna część weszła w skład ulicy Chałubińskiego, a w trzy lata później odcinek od ulicy Chałubińskiego do obecnego skrzyżowania z ulicą Witkiewicza nazwano ulicą Zamoyskiego. Dopiero w ostatnich latach XIX stulecia jej górny odcinek został nazwany na cześć Władysława hrabiego Zamoyskiego.

Ulica ta nabierała coraz większego znaczenia i powstawało przy niej coraz więcej budynków. Już od lat osiemdziesiątych XIX wieku Krupówki nabierały znaczenia centralnej ulicy Zakopanego, powoli stały się centrum handlowym, usługowym i administracyjnym. Pożar, który wybuchł na Krupówkach 21. stycznia 1899 roku stał się przełomem architektonicznym dla Krupówek. Wówczas zniszczeniu uległo wiele budynków drewnianych, a na ich miejscu postawiono murowane kamienice. W tamtym okresie czasu Krupówki zwane były Drogą Grzeszników, bowiem kuźniccy robotnicy po biesiadach w karczmie kuźnickiej pielgrzymowali do starego kościółka, gdzie ksiądz Józef Stolarczyk ich spowiadał, a na plebani pokutę często wymierzał kijem.

Na przestrzeni lat powstało wiele planów rewaloryzacji konserwatorskiej, które pozostały jedynie na stelażach projektantów, zostały nagrodzone i opublikowane w fachowych czasopismach. Życie aprobuje zupełnie inne rozwiązana, niż plany porządkowania Krupówek przedstawianych na sympozjach naukowych. Stare zagrody wiejskie, zniekształcone adaptacjami do celów handlowych, sąsiadują z budowlami w stylu tyrolsko - bawarskim, secesją, stylem zakopiańskim i z nielicznymi zupełnie nowymi realizacjami architektonicznymi.

Paradoksy zakopiańskich Krupówek można mnożyć i wyliczać w nieskończoność. Prywatyzacja i wprowadzenie zasad gospodarki rynkowej przyniosły zainteresowanie ratowaniem starych Krupówek. Skazany na rozbiórkę pierwszy hotel na Krupówkach Romualda Kuliga podniósł się z ruin. Pierwszy wyrok na hotel wydali Niemcy w 1940 roku, kiedy to planowali wybudować w tym miejscu rondo komunikacyjne. Kolejny wyrok przyniosła nadmierna eksploatacja budynku. Budynek niszczał, a po przeciwnej stronie ulicy wyrosła karczma "Redykołka" z autentycznej chaty z Wróblówki koło Czarnego Dunajca. Waląca się Staszeczkówka przeobraziła się w elegancki hotel Sabała.

Spis treści

Dawnych sklepów czar.

Niegdyś sklepy pachniały nieco inaczej, niż dziś. Kilkadziesiąt lat temu towar można było kupić za gotówkę, na tzw. borg lub za kurę czy też jajka. Sklepiki należały zarówno do bogatych kupców, jak i żydowskiej biedoty. Dawne Zakopane poszło w niepamięć. Już mało kto pamięta te stare sklepy i sklepiki. Był to czas z wolna ujarzmiany przez rygory cywilizacyjne. Były to sklepy, w których przeglądał się początek dwudziestego wieku, przedsiębiorstwa działające z precyzyjnym mechanizmem, napędzanym pracą, wysiłkiem właściciela i jego rodziny, pomocnika zwanego subiektem, zabiegami o pieniądz i kredyt. Sklepy małe i wielkie sceny mieszczańskiego teatru w nieustannej walce o klienta, nieustannie zabiegające, by mu schlebiać i zaskarbiać go sobie. Sklepy dorabiały się z roku na rok lub przygasały, albo dawały się pochłonąć większym.

Przy ulicy Kościelskiej, tuż przed Starym Kościółkiem, stoi do dziś drewniany budynek, w którym obecnie znajduje się sklep z elektroniką i AGD. Niegdyś należał do Spółki Handlowej. Prowadziła go założona przez Władysława hrabiego Zamoyskiego Spółdzielnia Handlowa. Sklep był długi i mroczny. Światło z zewnątrz dochodziło tylko przez jedno okno i drzwi, a przy tym wnętrze tak zapychano towarami, że ich ilość zaciemniała pomieszczenie. Dziwny to był sklep. Można tu było kupić niemal wszystko, od gwoździ po kosy, od butów po garnki, od machorki do fajki po świecę i naftę. Powrozy zwisały na ścianie obok łańcuchów dla bydła, pił, siekier, grabi i innych gospodarskich narzędzi. Były też artykuły spożywcze i tzw. kolonialne, sprowadzane z zagranicy. Sklep pachniał rozmaitymi towarami. Woń machorki mieszała się z zapachem przypraw korzennych, nafty, smarów. Dziś chyba nikt już nie pamięta, że obok sklepu spółki istniała wieża strażacka.

Za karczmą „U Wnuka” znajdowały się sklep i pracownia gotowych ubiorów góralskich, którą prowadził Jędrzej Tatar z żoną Rozalią. Nie było chyba w latach 1880 – 1920 góralki, która by nie zostawiła dutków u słynnej na całym Podtatrzu „kataniarki” Rozalii, gdzie kupowano tybetowe spódnice, katany, koszule i zapaski, i coraz bardziej modne gorsety, które stawały się z każdym nowym powiewem mody barwniejsze i bogatsze.

Tym, czym był sklep Spółki Handlowej dla ulicy Kościeliskiej i sąsiednich osiedli, tym dla Starej Polany i okolicy był sklep Kółka Rolniczego. W tej części Zakopanego były też małe sklepiki żydowskie, handlujące niemal wszystkim. Największe centrum kupieckie znajdowało się jednak przy Krupówkach. Powyżej kościoła powstały przeróżne sklepiki, wśród nich Goldsteina i innych. Były one głównym źródłem zaopatrywania się górali. Kupić tu można było wszystko: ubrania, chustki, szmatki, tybetki, buty i galanterię wiejską. Niby tanio, a w rzeczywistości drogo, za gotówkę i jeszcze drożej na borg lub po prostu za kurę i jajka. Były to typowe sklepiki galicyjskie, należące do bogatych kupców i żydowskiej biedoty, a kupowali w nich wszyscy. 

Idąc w górę Krupówek, można było napotkać coraz zamożniejsze sklepy. Wielu nie mogło sobie pozwolić na zakupy w nich, więc przystawali i tylko oglądali witryny. Ten ciąg zaczynał sklep Stattera. Było w nim wszystko to, co potrzebne jest w gospodarstwie domowym, a także artykuły żelazne i blaszane. W owym czasie ostatnim krzykiem mody były maszynki do mięsa. Nie brakowało też rondli, patelni, garnków i konewek. Mówiło się, że „jak nie dostaniesz u Stattera – to już nigdzie nie dostaniesz”.

Już w niepamięć poszedł sklepik Jaskrów z drobiazgami krawieckimi, który mieścił się za drewnianymi kramami z owocami i warzywami. Niegdyś do budynku poczty przylegał drewniany parterowy dom, w którym mieściła się „Księgarnia Podhalańska” Antoniego Zembatego. Można tam było kupić nie tylko książki, ale również gazety, nuty i reprodukcje. W 1921 roku księgarnia zmieniła właściciela. Przejęła ją od spadkobierców Zembatego znana firma wydawnicza Gebethner i Wolff. Jeszcze do niedawna w sąsiedztwie dzisiejszego pasażu znajdował się sklep Franciszka i Olgi Bujaków z nartami i akcesoriami narciarskimi oraz innym sprzętem turystycznym. Początkowo mieścił się on w parterowym drewnianym domu. Narty pochodziły z warsztatu właściciela sklepu.  Nieopodal, tam gdzie teraz jest PSS - owskie „Podhale”, był duży sklep kolonialny, należący do znanego żydowskiego kupca Mojżesza Stila, zawsze pełen artykułów spożywczych i tłumu ludzi. Najstarszy w Zakopanem sklep sportowy Andrzeja Górasia mieścił się w tym miejscu, gdzie obecnie znajduje się Stek Chałupa. Sprzedawano tam również rzeźby oraz drewniane wyroby pamiątkarskie, które początkowo wykonywał sam właściciel – absolwent szkoły snycerskiej.

Tam, gdzie dziś jest restauracja Kolorowa, była niewielka pasmanteria o nazwie Magazyn Towarów Galanteryjnych i Modnych, prowadzona przez Antoniego Krzyżaka, wieloletniego prezesa zakopiańskiego Stowarzyszenia Kupców. Z czasem Krzyżakowie wybudowali po przeciwnej stronie wielką murowaną kamienicę. Wcześniej w tym miejscu fabrykant papierosów z Drezna Jan Komendziński założył elegancki sklep rękodzieła artystycznego i sztuki użytkowej „Bazar Krajowy”. Sprzedawano tam też zabawki. „Do dziś widzę kolorowe lalki, diavola, kółka i przyciągające oczy pociągi, pudła klocków i różnego formatu składanki Matador do budowy domów, zamków, dziecinne wiadereczka i łopatki różnej wielkości i koloru, jakieś świecidełka dziecięce. Sklep Komendzińskiej uchodził za drogi, a były to przecie pierwszowojenne czasy” – wspominał Władysław Krygowski. 

Na skrzyżowaniu Krupówek i ul. Gen. Galicy, w kamienicy wybudowanej na hotel, na parterze znajdowały się sklepy, a wśród nich magazyn towarów bławatnych Leistena i drogeria. Do historii przeszła księgarnia Leonarda Zwolińskiego, która mieściła się tu, gdzie teraz sklep sportowy Bzyk. Na wystawie widniał napis, który informował, że można tutaj kupić przewodniki, albumy i widokówki tatrzańskie w dużym wyborze. „I mapy, a przede wszystkim Tatry Polskie, nowa mapa warstwicowa z planem Zakopanego, w skali 1:37500 Tadeusza Zwolińskiego. Chyba z tego czasu – przełom 1912 i 1913 roku – zachowała mi się podklejona na płótnie, w niemałej cenie 5 koron i 60 centów” – wspominał Krygowski.

W pierwszych dziesiątkach ubiegłego stulecia było sporo powszechnie znanych sklepów z rozmaitymi artykułami. Trudno wszystkie je wymienić. Nie można jednak nie wspomnieć dużego sklepu spożywczego Spółki Handlowej, magazynu nowości i towarów bławatnych „Bazar Polski” w budynku obecnych Delikatesów. W latach międzywojennych był tu sklep z towarami elektrycznymi oraz jubilersko - zegarmistrzowski.

Jeszcze upłynie trochę brudnej wody w Foluszowym Potoku, a nikt nie będzie pamiętał, jak to kiedyś przed laty bywało. Powymierają starzy ludzie, zagubią się do reszty dawne fotografie i ktoś zada pytanie: a może to nigdy nie istniało? W tych sklepach nie będzie można już wkrótce kupić nawet wspomnień.

Spis treści

„Bazar Polski” – zakopiański market początku XX wieku. (Krupówki 41)

Dom wybudowano w latach 1910 - 1911 na terenie należącym do Władysława hrabiego Zamoyskiego. Budynek zaprojektował Franciszek Mączyński. Na parterze zlokalizowano sklepy, m.in. „Bazar Polski”, na piętrze odbywały się wystawy plastyczne. W latach 30 ubiegłego wieku w budynku mieścił się Zarząd Miejski. Zgodnie z planami Władysława hrabiego Zamoyskiego piętro budynku miało służyć stałej ekspozycji wyrobów polskich z trzech zaborów. Pierwszą taką wystawę sztuki zorganizowano w roku 1911. Pierwszą nagrodę zdobył wówczas Władysław Skoczylas za pracę "Stary Góral". Od roku 1912 wystawy plastyczne w „Bazarze Polskim” organizowało Towarzystwo "Sztuka Podhalańska". Organizacja ta została założona w 1909 roku przez grupę przebywających w Zakopanem artystów i działaczy kultury. Jej celem było przede wszystkim popieranie artystów plastyków poprzez urządzanie wystaw i kupowanie dzieł. Zadaniem Stowarzyszenia było również wpływanie na rozwój i podnoszenie poziomu artystycznego podhalańskiej sztuki ludowej. Pierwszym członkiem honorowym "Sztuki Podhalańskiej" został Stanisław Witkiewicz, na prezesa wybrano Jana Gwalberta Pawlikowskiego. W skład Zarządu weszli m.in. Władysław Skoczylas, Karol Kłosowski, Kazimierz Brzozowski, Wojciech Brzega, Stanisław Gałek, Mariusz Zaruski.

2. lutego 1912 roku otwarto w „Bazarze Polskim” pierwszą dużą wystawę malarstwa i rzeźby. Wśród wystawców byli m.in. Stanisław Witkiewicz, Stanisław Wyspiański, Władysław Jarocki, Alfred Terlecki, Karol Kłosowski, Władysław Skoczylas, Wojciech Brzega, Stanisław Gałek. Artystyczne tradycje "Sztuki Podhalańskiej" kontynuowało reaktywowane 21. marca 1984 roku Stowarzyszenie noszące tę samą nazwę. Dziś w budynku „Bazaru Polskiego” znajdują się delikatesy PSS Społem, natomiast w części pierwszego piętra - Miejska Galeria Sztuki oraz Stowarzyszenie "Sztuka Podhalańska".

100 lat temu na parterze mieściły się magazyn nowości i towarów bławatnych oraz duży sklep spożywczy Spółki Handlowej „Bazar Polski”, który dał nazwę całemu budynkowi. W „Bazarze Polskim” przeglądał się początek XX wieku. Sklep spożywczy mieścił się tu, gdzie dziś znajdują się „Delikatesy” PSS Społem. Wówczas to był najbardziej reprezentacyjny sklep Zakopanego z artykułami spożywczymi i kolonialnymi, a także gospodarczymi. Był obszerny, ładnie i nowocześnie urządzony, bogato zaopatrzony i cieszył się dużą popularnością. Trzeba było mieć sporo silnej woli, by mając pieniądze, wstrzymać się od zakupów. Przed drugą wojną światową sklep prowadził Szczepan Witek. Jego syn, Adam,  wychowywał się w tym sklepie. Były to, jak na owe czasy, prawdziwe delikatesy, zaopatrzone w różnego rodzaju wędliny, szynki, kiełbasy, konserwy, sery, owoce i szlachetne alkohole. Na półkach nęciły oczy rozmaite słodycze. To był sklep jak z bajki – tak wspomina owe czasy Pan Adam Witek, syn Szczepana.

Posiada on narysowany przez siebie w tamtych latach plan sklepu, na którym widać jak były w nim rozmieszczone lady i poszczególne towary. Mimo że był wtedy małym chłopcem, zapamiętał wiele szczegółów. Na prawo od wejścia znajdowało się stoisko ze słodyczami. To było jego królestwo.  Znajdowała się tam przeszklona lada z półkami, a na nich same czekolady i cukierki. Pamięta smak pysznych czekolad Wedla, Fuchsa, Van Houtena. Do dziś nie może zapomnieć smaku makagigi, sprzedawanej w kształcie kiełbasy o średnicy 3 cm., która była krojona i sprzedawana na wagę, w środku której były orzechy, migdały i figi zatopione w masie makowo - czekoladowej. Wśród tak wykwintnych słodyczy były też tanie „kwaśne” cukierki, które później zaczęto nazywać landrynkami. Wedel był pierwszą firmą, która dostarczała czekolady do sklepu Szczepana Witka. Przed każdymi świętami przysyłano od Wedla firmową pocztówkę z informacją, że przybędzie do sklepu przedstawiciel firmy i na miejscu, w sklepie, będzie wykonywał z czekolady różne produkty, m.in. zwierzęta. Drugim takim zakładem była firma dra Oetkera, z której ktoś przyjeżdżał w czasie świąt, głównie wielkanocnych, i rozkładał w sklepie firmowe stoisko. Przygotowywano tutaj na oczach klientów świąteczne baby, budynie w różnych kolorach i najrozmaitsze ciasteczka. Wszystko to było robione na specjalnej maszynce, gdzie paliwem był denaturat. - wspomina Pan Adam.

W pobliżu półki ze słodyczami znajdował się regał zapełniony odżywkami. Były to ovomaltina i ovovitina. Ovomaltina przypominała miód, lecz miała kolor i smak czekolady. Nabierało się ją łyżkami z metalowej, dosyć wysokiej puszki. Natomiast ovovitina była w granulkach. Na środku sklepu stał kilkukondygnacyjny kosz druciany, kształtem przypominający choinkę. Na najniższym poziomie znajdowały się owoce egzotyczne, m.in. ananasy, kokosy, melony. Wyżej swoje miejsce miały jabłka i gruszki. Im wyżej, tym owoce były drobniejsze. Szczepan Witek sprowadzał jabłka nawet z Kalifornii. - przypomina sobie Adam Witek.

W miejscu gdzie dziś znajduje się stoisko wędliniarskie, wtedy też zwisały wianki kiełbas na porcelanowych rogach. Było bardzo dużo gatunków wędlin: od suszonych kiełbas, kabanosów, po najdoskonalsze szynki. Na każde święta można było kupić większe lub mniejsze szynki konserwowe o różnych kształtach, nawet w kształcie serca. Do krojenia wędlin służyła ręczna maszyna firmy Berkel, z dużym ciężkim kołem zamachowym, którą można było kroić wędliny według życzenia klienta od cieniutkich plasterków, aż po bardzo grube. Z szynek zostawały zawsze tzw. „dupki”. Przed świętami rozdawano je biednym ludziom, którzy chętnie po nie przychodzili. Mięsa były przywożone prosto po uboju, świeże i przechowywane nie dłużej, niż 2 - 3 dni w chłodni, znajdującej się w piwnicy. Były to olbrzymie szafy - lodówki pełne lodu, przywożonego zimą z rzek. - wspomina Adam Witek.

Szczepan Witek handlował także żywymi lub ubitymi bażantami, drobiem, zającami i królikami. Były indyki, kaczki, gęsi, perliczki. Ptactwo siedziało w drewutni od strony dzisiejszej ulicy Weteranów Wojny. Klient przychodził tutaj, wybierał, którą chce kurę czy kaczkę, i dopiero wtedy była dla niego zabijana. Ryby były przywożone tylko na Wielkanoc. Dostarczał je góral z Jazowska koło Starego Sącza. Przywoził olbrzymi blaszany baniak z rybami, a wśród nich sumy, trocie i łososie. Gdy klient wybrał rybę, wtedy dopiero siatką się ją wyławiało. Kolorowe puszki konserw ozdabiały sąsiednie półki. A obok nich rozmaite przyprawy, m.in. maggi lub Oetkera. Było też stoisko z wieloma gatunkami serów, z których najlepsze były wyrabiane przez zakonników. - wspomina pan Adam.

Szczepan Witek handlował też najwykwintniejszymi alkoholami. W smukłych i graniastych flaszkach nęciły wina, wódki, koniaki. Dziś już nikt nie pamięta o niektórych firmach, produkujących wyśmienite alkohole. Z wódek znany jest Baczewski, ale były też koniaki, likiery, rumy i wódki od Kaźmierskiego. Była Rektyfikacja Warszawska i wytwórnia wódek Szymczakowskiego. Na półkach stały też oryginalne francuskie koniaki. Alkohol składowano w piwnicach. Obok mocniejszych trunków znajdowały się rozmaite wina, niemal z całej Europy. A wśród nich wino mszalne.

Szczepan Witek w sklepie miał też szkło, porcelanę, kryształy, a także blaszane i emaliowane naczynia. Sprzedawał nawet olbrzymie balie do kąpieli z blachy ocynkowanej, miednice, wiadra oraz sprzęt sanitarny, potrzebny w szpitalu. Przy wyjściu ze sklepu stała tzw. nacjonalna kasa na korbkę, która od razu mnożyła, dodawała i wyliczała ile klient ma zapłacić. A gdy kasjer zakręcił korbką, klient otrzymywał potwierdzenie wpłaty, z którym szedł do lady i odbierał już pięknie zapakowany towar. Personel odnosił się do klientów z wielkim szacunkiem. Na każdym kroku słychać było: moje uszanowanie, całuję rączki. Początkowo pracownikami sklepu byli członkowie rodziny. Pracowali w nim dwaj bracia Szczepana Witka - Roman i Zygmunt, którzy z czasem sami założyli własne sklepy. - wspomina Adam Witek.

Do dziś w „Delikatesach” stoi zbiornik na kawę z miedzianej blachy, z mosiężnymi wkładkami na napisy, informujące o rodzaju kawy. W sklepie Szczepana Witka sprzedawano jej kilka gatunków. Brazylijska kawa przychodziła w opieczętowanych workach. Na tyłach „Bazaru Polskiego” Szczepan Witek miał własną palarnię. Smak kawy zależał od sposobu jej palenia. Było palenie pełne, średnie i małe. Stąd też kawa miała najrozmaitsze smaki. Kawę palono w „Bazarze Polskim” jeszcze po drugiej wojnie światowej. Gdy kawę wyrzucano z pieca ulatniały się jej opary i zapach rozchodził się po całej okolicy. W urządzeniu do palenia było okrągłe sito, a na nim łyżka, która zgarniała ziarna. Tutaj odbywało się odłuszczanie kawy. Była też miotełka, która czyściła sito. Pan Adam wraz z bratem gryźli ziarenka po ziarenku i tam poznali siłę tych małych brązowych ziarenek, kiedy to pewnego dnia po 10 minutach żucia ziarenek brat Pana Adama upadł na ziemię z nadmiaru kofeiny. - opowiada Adam Witek.

W okresie międzywojennym w Zakopanem funkcjonowało sporo sanatoriów, domów wypoczynkowych i pensjonatów. Ludziom dobrze się powodziło, ale brali towar ze sklepu na kredyt. A na koniec tygodnia lub miesiąca realizowali rachunki. Było tak, że zamiast pieniędzy zostawały weksle niewykupione. Po wojnie już  nie można było ich zrealizować. W „Bazarze Polskim” zaopatrywali się różni ludzie, ale przede wszystkim ci zamożniejsi. Szczepan Witek osobiście znał Władysława hrabiego Zamoyskiego, jeszcze z czasów, gdy sklep znajdował się w budynku Spółki Handlowej przy ulicy Kościeliskiej. Władysław hrabia Zamoyski  przyjeżdżał pod sklep dorożką, ale nic nie kupował, lecz  tylko zamawiał. Później towar dostarczany był hrabiemu do Kuźnic. Całe ówczesne środowisko artystyczne, literackie i arystokratyczne, które bawiło pod Giewontem, przychodziło na zakupy do „Bazaru Polskiego”. - wspomina Adam Witek.

W czasie okupacji Niemcy przejęli na swoje potrzeby zakopiańskie domy wypoczynkowe, m.in. Carlton i Bristol.  Domy te również kupowały na kredyt, ale duże ilości, np. od razu tonę cukru lub mąki w workach. O dziejach „Bazaru Polskiego” w okresie okupacji tak pisał Henryk Jost: „Władze miejskie Zakopanego mieściły się w budynku „Bazaru Polskiego”. Był to „Rathaus” - ratusz. Tablicę z dużym napisem „Rathaus” umieszczono na froncie budynku, przy głównym wejściu od Krupówek”. Swój sklep w „Bazarze Polskim” Szczepan Witek prowadził do 1940 roku. Później przeniósł go na ulicę Witkiewicza, do dawnego sklepu Żyda Leona Kohana. Tu stary szyld sklepowy „Bazar Polski - Szczepan Witek” wisiał nad wejściem przez całą wojnę. Sklep był nieco mniejszy, bez stoiska alkoholowego. Był przydział na różne towary, m.in. na cukier. Szczepan Witek przywoził niektóre rzeczy z Krakowa. „Transport furką z koniem trwał nawet 3 dni. Ojciec jechał do Krakowa z furmanem. Później Niemcy zarekwirowali i furmana, i furkę, i konia. Potem pojechał na wojnę. Pisał parokrotnie, ale słuch po nim zaginął. Szyld „Bazar Polski - Szczepan Witek” przetrwał okupację, ale nie przetrwał komuny. Rok po wojnie komuniści zniszczyli ojca i jego sklep”. - wspomina pan Adam.

Spis treści

Posiady w Dworcu Tatrzańskim. (Krupówki 12)

Nazwa Dworzec Tatrzański nigdy nie miała i nie ma nic wspólnego z kolejnictwem, ani w ogóle z komunikacją. W początkach jego historii nazywano go zwykle kasynem Towarzystwa Tatrzańskiego lub Dworem Tatrzańskim. Dopiero z czasem, gdy w Towarzystwie pojawiało się coraz więcej ludzi z centralnej Polski, dominować zaczęła nazwa Dworzec Towarzystwa Tatrzańskiego i wreszcie Dworzec Tatrzański. Cóż to za dworzec? - pytają czasem ludzie - jak tu nigdy kolei nie było? To nie dworzec, tylko dwór, pałac. Po rosyjsku to znaczy „dwariѐc”. Zresztą i dworce kolejowe nazwano tak właśnie w dawnych czasach dlatego, że miały przeważnie wygląd pałaców. Krótko mówiąc, nazwa dworzec jest po prostu rusycyzmem i oznacza dwór, pałac czy staropolskie dworzyszcze.

Z nazwami w ogóle jest kłopot, bo i dawniejsza nazwa kasyno także nie odnosi się do jakiegoś domu gier hazardowych. Tak nazywano ośrodki, łączące cechy brytyjskiego klubu z czymś w rodzaju domu kultury. W przypadku kasyna Towarzystwa Tatrzańskiego było to także miejsce, gdzie turyści wymieniali doświadczenia tatrzańskie, wynajmowali przewodników, tradycyjnie czekających na klienta pod ścianą budynku, czy też załatwiali urzędowe sprawy związane z działalnością Towarzystwa, jak na przykład opłacanie składek i stemplowanie legitymacji. Te właśnie kasyna, w pierwszych latach działalności Towarzystwa Tatrzańskiego w Zakopanem mieszczące się w wynajmowanych na lato domach przy Kościeliskiej i przy Krupówkach, spełniały funkcję pierwszych bibliotek, czytelni prasy i domu kultury, gdzie można było uczestniczyć w ciekawym odczycie, koncercie czy po prostu przeczekać złą pogodę. Miały wszakże jedną wadę: były ciasne, wynajem kosztował drogo, a turyści narzekali na ich prymitywność.

Stąd też jeden z najważniejszych działaczy Towarzystwa Tatrzańskiego, Walery Eljasz, 2. grudnia 1877 roku na nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu w Krakowie wystąpił z wnioskiem następującej treści: „Zgromadzenie ogólne, uznając konieczność zbudowania domu dla Towarzystwa Tatrzańskiego w Zakopanem, przyjmuje w zasadzie potrzebę zakupna gruntu na cel powyższy, upoważnia Wydział do zakupna gruntu pod dom Towarzystwa za cenę najwyżej 800 zł. reńskich i przeznacza na budowę domu sumę do wysokości 2000 zł. reńskich”. Wniosek przyjęto z poprawką Jana Pawlikowskiego, domagającego się, by przyszły dom TT stanął w pobliżu centrum Zakopanego.

28. sierpnia 1878 roku zakupiono od Jana Gąsienicy Staszeczka grunt przy Krupówkach (notabene przekraczając preliminowane koszta o 200 złotych reńskich). Warto dodać, że na gruncie tym stoją dziś nie tylko Dworzec Tatrzański, lecz także Muzeum Tatrzańskie i budynek dzisiejszego Zespołu Szkół Zawodowych, będącego spadkobiercą Szkoły Przemysłu Drzewnego, założonej również przez Towarzystwo Tatrzańskie i również za sprawą Walerego Eljasza.

Wszystko zaczęło się w 1880 roku z inicjatywy i za pieniądze Towarzystwa Tatrzańskiego. Rok później budynek był już gotowy. Otwarcie i poświęcenie przez ks. Józefa Stolarczyka odbyło się 30. lipca 1882 roku. Na uroczystość przybyło wielu znakomitych gości, wśród których nie zabrakło Mikołaja Zyblikiewicza, marszałka krajowego Galicji. Przeszło 10 lat przed nadaniem Zakopanemu statusu uzdrowiska istniał już obiekt pełniący funkcję centrum kulturalnego.

Pod koniec XIX stulecia w Dworze Tatrzańskim spotykała się elita kulturalna, zjeżdżająca do Zakopanego. Tutaj przewodnicy czekali na gości, z którymi wyruszali w góry. Jednym z podstawowych kryteriów, według których oceniano atrakcyjność XIX - wiecznych kurortów, była umiejętność zapewnienia gościom rozrywek kulturalnych na odpowiednim poziomie. Szła na to spora część dochodów władz uzdrowiska, organizujących kuracjuszom koncerty orkiestry klimatycznej, występy teatralne, a nawet wydawanie lokalnej prasy. Jednak, w przeciwieństwie do innych kurortów, Zakopane nigdy nie dorobiło się własnego Domu Zdrojowego. Być może wynikało to z faktu, iż pierwszy lekarz klimatyczny i najbardziej wpływowa osobistość ówczesnego Zakopanego, doktor Andrzej Chramiec, miał własny Zakład Wodoleczniczy, słynący m.in. z działalności rozrywkowej. A charakter doktora Chramca wykluczał istnienie, a tym bardziej  finansowanie konkurencji.

Dwór był obszernym budynkiem drewnianym, wybudowanym przez Gustawa Fingera, nadleśniczego w zakopiańskich dobrach Homolacsów, na podstawie projektu Karola Zaremby. Miał być tzw. punktem zbornym dla turystów i letników przebywających pod Giewontem i czasem nudzących się przy brzydkiej pogodzie. W budynku znalazły się: sala balowo - imprezowa o wymiarach 14 metrów długości i 9 metrów szerokości, pokoje dla pań i panów, biblioteka i czytelnia, biura TT, restauracja i pokoje hotelowe.

Inwestycja okazała się doskonale trafiona. Świetne położenie w centrum Zakopanego, komfortowe wyposażenie i ciekawa oferta przyciągały tłumy ludzi. Dworzec stał się największym w owych czasach ośrodkiem kultury, w którym gromadziło się życie towarzyskie nowo powstałego uzdrowiska. Z końcem XIX wieku cała zjeżdżająca do Zakopanego elita kulturalna spotykała się właśnie w Dworze Tatrzańskim, gdzie odbywały się odczyty, koncerty, wieczory teatralne, a nawet manifestacje patriotyczne. Słynne reuniony, czyli zabawy taneczne, gromadziły elitę  turystyczno - uzdrowiskową. Na potańcówki goście przychodzili w strojach turystycznych, ponieważ tu nie obowiązywała wieczorowa gala. Na estradzie Dworca Tatrzańskiego występowała aktorka Helena Modrzejewska, pianista i kompozytor Ignacy Jan Paderewski, skrzypek Fritz Kreisler. Tutaj jako skrzypek debiutował 16 - letni Mieczysław Karłowicz, a Henryk Sienkiewicz przedstawiał tu fragmenty pisanej w 1894 roku w Zakopanem powieści Quo Vadis.

W 1892 roku budynek okazał się zbyt ciasny i niebawem go rozbudowano, powiększając także i salę teatralną wraz ze sceną. W 1895 roku zakupiono drugi fortepian (poza sezonem wypożyczany nieodpłatnie mieszkającej wówczas w Zakopanem rodzinie Walerego Eljasza), a w okazałym domu Towarzystwa Tatrzańskiego życie kulturalne Zakopanego kwitło coraz piękniej. Obszerny Dwór Tatrzański był gościnnym miejscem. Towarzystwo Tatrzańskie odnajmowało salę na imprezy różnym zakopiańskim instytucjom i osobom prywatnym. Swoje redakcje miały tu „Kurier Tatrzański” i „Gazeta Zakopiańska”. Dworzec tętnił życiem, szczególnie wieczorami. Rankiem cały zastęp przewodników tatrzańskich zasiadał na ławie przed budynkiem, oczekując na panów, z którymi wyruszano w góry albo od razu, albo umawiano Dwór Tatrzański jako miejsce spotkania na jeszcze wcześniejsze godziny nazajutrz. Poza działalnością imprezową, Dworzec wykorzystywany był także jako hotel. Z galicyjską solidnością dyżurowali tu członkowie władz Towarzystwa Tatrzańskiego, a także jego aktywni działacze, którzy wykonywali tutaj prace biurowe oraz służyli informacją dla przybywających letników.

Odbywały się tutaj również niezliczone wieczorki taneczne i bale. I właśnie podczas jednego z takich balów, 21. stycznia 1900 roku wybuchła napełniona nieumiejętnie lampa naftowa. Rozlana nafta zapaliła się i powstał pożar, w wyniku którego Dworzec spłonął doszczętnie. Członkowie TT długo dyskutowali, czy budynek powinien być odbudowany, ponieważ Towarzystwo Tatrzańskie utrzymywało się tylko ze składek członkowskich i niewielkich dochodów własnych. Mimo głosów sprzeciwu, w 1903 roku w tym samym miejscu stanął nowy, murowany budynek, formą nawiązujący do stylu zakopiańskiego. Zbudował go Tadeusz Prauss według projektu Wandalina Beringera. Oprócz biura TT i siedziby jego sekcji były pokoje dla turystów, sala na zebrania i imprezy kulturalne. Od 1909 roku swoją bazę miało tutaj TOPR. Mimo to Dwór Tatrzański stracił na znaczeniu. Nadal pomieszczenia Dworca służyły przede wszystkim Towarzystwu Tatrzańskiemu, które ulokowało tu siedzibę oddziału zakopiańskiego oraz kilku sekcji, związanych działalnością z Zakopanem, przede wszystkim już od 1903 roku Sekcji Turystycznej, która stała się prekursorem Polskiego Związku Alpinizmu. Miała tu swoją siedzibę Sekcja Narciarska TT, a także Sekcja Przyrodnicza, Ludoznawcza, Sekcja Ochrony Tatr i Sekcja Przyjaciół Zakopanego.

Nadal można było tu wynająć i umówić przewodnika, a także uzyskać szczegółową informację o trasie planowanej wycieczki. Koncerty i wieczorki teatralne w Dworcu odeszły jednak do przeszłości. Salę wykorzystywano m.in. na wykłady Uniwersytetu Ludowego, przeznaczone głównie dla miejscowej młodzieży. W latach późniejszych Dworzec Tatrzański działał już tylko w zasadzie jako restauracja oraz jako zakopiańska siedziba Towarzystwa Tatrzańskiego.

W okresie międzywojennym bywali tutaj taternicy, naukowcy, literaci, artyści. W latach dwudziestych ubiegłego wieku popularną restaurację w Dworcu Tatrzańskim prowadziła Zofia Krzeptowska. W restauracji z werandą w Dworcu Tatrzańskim u Zofii Krzeptowskiej przyjęcia czasami trwały tydzień. Bywalcy lokalu nazywali Krzeptowską „Kapucha”. Rafał Malczewski pisał: „Którąś wiosną czy jesienią PTT dobudowało werandę przylegającą do murowańca i postanowiło zrobić tam restaurację, by o skromnej kabzie turysta miał możność zjeść zdrowo i smacznie. Weranda w sam raz się nadawała dla pewnej grupy zakopiańców, tym bardziej że dzierżawę lokalu objęła Zosia Krzeptowska, ochrzczona przez Oppenheima na Kapuchę lub Kapusię, i przy tej nazwie już pozostała”. Zofia Krzeptowska nosiła się modnie, po mieszczańsku. Była kobietą z eleganckiego świata. Utrzymywała rozległe kontakty towarzyskie. W latach dwudziestych ubiegłego wieku, zaraz po wyzwoleniu, kiedy Kapucha prowadziła restaurację, do Zakopanego przyjeżdżało mnóstwo ludzi. Prowadzili bujne życie, więc lokal miał szansę powodzenia.

Ferdynand Goetel w zbiorze opowiadań „Tatry” odnotował: „Pamiętam, razu jednego zebraliśmy się w niedużej, a dobranej kompanii w Dworcu Tatrzańskim, u Zosi Krzeptowskiej. Szerokiej gawędzie przygrywała muzyka Obrochtów ze wspomnianym Bańscorzem. Wytworzył się z tego jakiś osobliwy dialog. Muzyka podpowiadała nam coś swojego o górach, a my jej...”.

Stałymi gośćmi Kapuchy w Dworcu Tatrzańskim byli m.in. Adolf Chybiński, Kornel Makuszyński, Jerzy Mieczysław Rytard, Karol Stryjeński, Karol Szymanowski, Stanisław Ignacy Witkiewicz i August Zamoyski.  Rafał Malczewski tak pisał: „Gościliśmy pułkownika Ziętkiewicza, Władka Strzeleckiego, wielką fiszę od ubezpieczeń w Warszawie, malutkiego doktora Gromskiego, paru „Kapuścińskich”, czyli wzdychulców do Kapusi, kilku profesorów uniwersytetów, jak „Ciunio” Roszkowski, rektor Antoniewicz, Stanisław Bystroń etc., różnych taterników najwyższej klasy, jak Wiesiek Stanisławski, Wojsznis, Staś Zaremba, no i paru przypętanych gości, przerażonych trybem takich rozrywek. Restauracja w Dworcu Tatrzańskim stała się zaczątkiem skupiska ludzi, którzy z czasem złączyli się z inną gromadą zakopiańskich brydżystów, by utworzyć Klub Zakopiański”.

W czasie II wojny światowej w Dworcu Tatrzańskim działali tylko ratownicy górscy, którzy po okupacji nadal mieli tu swoją siedzibę, aż do 1985 roku. Dworzec Tatrzański to niewątpliwie najważniejszy obiekt kulturalny, a zarazem turystyczny Zakopanego, miejsce, gdzie zbiegają się najwspanialsze tradycje miejscowości, która swą karierę zawdzięcza właśnie ludziom rozmiłowanym zarówno w Tatrach, jak i kulturze.

Spis treści

Biesiady w restauracji u Trzaski. (Kościuszki 1)

W restauracji u Trzaski zbierał się cały świat artystyczny. Przy dobrej muzyce odbywały się tutaj zabawy towarzyskie i działał klub brydżowy. Na rogu Krupówek i Marszałkowskiej mieściła się słynna Cukiernia i Restauracja Zakopiańska. Tu, gdzie dzisiaj mieści się zakopiański hotel „Giewont”, przy skrzyżowaniu ulic Krupówki i Kościuszki (dawniej Marszałkowska), w pierwszych latach XX wieku była słynna Cukiernia Zakopiańska Waleriana Płonki, a schedę po nim w 1910 roku objął Piotr Przanowski. Do pierwszej wojny światowej i w czasie jej trwania lokal Przanowskiego był bardzo popularny. Odbywały się w nim kameralne koncerty muzyki salonowej.

W okresie międzywojennym nowym jego właścicielem został znany restaurator Franciszek Trzaska, który do 1919 roku prowadził Jamę Michalika w Krakowie. Cukiernię i Restaurację Zakopiańską przekształcił w najsłynniejszy lokal pod Tatrami. Zbierał się tutaj cały świat artystyczny Zakopanego. „Płonka posiadał swoją tradycję: tu siadywał Sienkiewicz, tu bywał i Przybyszewski. Tu było miejsce spotkań miejscowych sfer taternickich. Mieścił się w punkcie centralnym, na rogu Marszałkowskiej i Krupówek, naprzeciw poczty - tuż koło Dworca Tatrzańskiego. Wszystko tu było blisko. Tak się więc ustaliło: każda sprawa społeczna lub sportowo - społeczna dojrzewała u Płonki. Tu siedział i świat literacko - artystyczny” - pisał Adam Uziembło w książce „Ludzie i Tatry”.

Codziennie w południe u Płonki zbierali się ludzie „pióra”, ale też malarze, rzeźbiarze i muzycy. Zazwyczaj było ich kilkunastu. Siadali przy okrągłym stole w jednym z rogów oszklonej werandy. Prócz Henryka Sienkiewicza, który rej wodził, zachodził tu na sjesty Teodor Jeske - Choiński, Władysław Smoleński. Pierwsze skrzypce grywał Stanisław Przybyszewski lub Kazimierz Tetmajer. Bywał Jan Gebethner, warszawski wydawca. Czasem pojawiali się Witkiewicz, Wyczółkowski, Axentowicz, Brzega. Ferdynand Hoesick w liście „W nastroju deszczowym” pisał: „Gdyby nie ta Cukiernia Zakopiańska, doprawdy nie wiedziałoby się często, co robić. W cukierni można się spotkać ze znajomymi, pogawędzić, ponarzekać na „psi czas”, a kiedy się wyczerpie temat pogody (w Zakopanem temat ten wcale nie należy do banalnych), jest możność pogawędzenia nawet i o literaturze”.

Później lokal przeszedł w ręce Przanowskiego. Dwa razy dziennie grała tu doskonała orkiestra. Wtedy to ani na werandzie, ani w wielkiej sali obok nie było jednego wolnego stolika. W 1917 roku, w czwartym roku wojny, lokal u Przanowskiego nadal miał wielkie powodzenie. Bufet w porze śniadaniowej, zwłaszcza  w niedzielę po mszy, obficie karmił. W owym czasie w Zakopanem urlop spędzali młodzi legioniści. Można ich było zobaczyć w cukierni Przanowskiego, najczęściej po południu lub o dziewiątej wieczorem. W lokalu panował gwar i ożywienie, bo grała kapela, w bufecie sprzedawano ciasteczka po 60 halerzy za sztukę. Rafał Malczewski wspominał pobyt Józefa Piłsudskiego i jego wizytę w lokalu: „Istnieje jeszcze pewnie sporo ludzi, którzy pamiętają owe lato, gdy Piłsudski wkroczył w Zakopane po dokonanych ćwiczeniach „Strzelca” gdzieś w okolicach Mszany czy Limanowej. Bractwo wraz z komendantem wysiadywało u Przanowskiego. Sławek, w żółtych sztylpach i niebieskim mundurze z maciejówką ozdobioną orzełkiem bez korony, grywał w szachy z twórcą legionów”.

O rzeźbiarzu i oszalałym narciarzu Auguście Zamoyskim, który miał swój domek na Skibówkach i paradował w łowickich portkach, tak pisał Rafał Malczewski w „Pępku świata. Wspomnieniach z Zakopanego”: „Do miasta, czyli do Trzaski, gdzie zbierał się tak zwany świat artystyczny, chodzi, podpierając się zielono pomalowanym kosturem”. U Trzaski odbywały się zabawy towarzyskie, konkursy piękności, ale najbardziej znane były dancingi. Do tańca przygrywały słynne zespoły muzyczne, m.in. Petersburskiego, Karasińskiego i Alfreda Melodysty, niezbyt lubianego przez bardziej wymagających słuchaczy wirtuoza gry na pile. „U Trzaski wielka sala dansingowa została na nowo ozdobioną i przerobioną. Tutaj od piątej do ósmej panuje tłok i na sali, i na werandzie. Przeraźliwy jazzband podnieca stłoczone pośrodku sali tańczące pary” - pisał Ferdynand Hoesick. Na dancingu, który odbywał się codziennie, goście bawili się niezależnie od pogody.

W latach trzydziestych ubiegłego stulecia u Trzaski towarzyska elita Zakopanego okupowała elitarny klub brydżowy, który gromadził miłośników brydża, szachistów i dyskutantów. To był odrębny świat, w którym obowiązywały inne niż gdzie indziej zwyczaje, moda i menu. W klubie u Trzaski nikt sobie tym jednak nie zaprzątał głowy. Klub znajdował się na piętrze. Przesiadywali w nim artyści, politycy i wszyscy, którzy byli obdarzeni talentem do brydża, najpopularniejszej rozrywki inteligencji w okresie międzywojennym. Zygmunt Leśnodorski we „Wspomnieniach i zapiskach” odnotował: „Przy dwu szeregach kanciastych stolików zasiadały każdego południa i wieczoru pracowite czwórki brydżystów. Na miękkich kanapkach pod ścianami nudzili się wśród stosów czasopism ci, którym brakło czwartego. Czasem rozmówki kibiców i przygodnych gości, którzy wpadali na chwilę, zamieniały się w ogólny jazgot i wrzawę. Wtedy gasło światło, odzywał się terkot dzwonka i ukazywał świetlisty transparencik ze znakiem milczenia: olbrzymim palcem na wargach. W taki to dyskretny sposób uspokajał zbyt głośnych gości klubu zakopiańskiego nad restauracją Trzaski sympatyczny gospodarz, artysta malarz, Tadeusz Koniewicz”.

Przychodzili tu zarówno ci, co wcześniej spotykali się w klubach w Dworcu Tatrzańskim i u Karpowicza. W pierwszym lokalu spotykali się taternicy, artyści, a w drugim była poważniejsza atmosfera, którą tworzyli adwokaci i lekarze. Do Trzaski przychodzili wszyscy, a jedną z czołowych postaci był Makuszyński, który potrafił grać większość dnia i całą noc. A grał podobno precyzyjnie i bezbłędnie. Stolik, przy którym grywał, był otoczony kręgiem kibiców. Do Trzaski przychodził też - chociaż nie był mistrzem brydża - Karol Szymanowski. Gdy zaciekawiły go odgłosy, które dochodziły z ulicy, przerywał grę i mówił: „Moi złoci, posłuchajcie, jak górale śpiewają”. Wśród bywalców klubu byli sanacyjni politycy, m.in. minister sprawiedliwości Czesław Michałowski, premier Leon Kozłowski. U Trzaski przesiadywał poseł na Sejm i właściciel koncernu prasowego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” Marian Dąbrowski. Kiedyś do lokalu przyprowadził Jana Kiepurę, ale na brydżystach, którzy byli zajęci przede wszystkim kartami, sławny śpiewak nie zrobił zbyt wielkiego wrażenia. Za to fakt ten zrobił wrażenie na Kiepurze, który poczuł się urażony. To była jego ostatnia wizyta w Zakopanem. W klubie u Trzaski bywali literaci, a wśród nich Antoni Słonimski, który podobno świetnie grał, a jego wygrane znacznie zasilały domowy budżet. Za to karta nie szła Magdalenie Samozwaniec, która niekiedy ze względu na brak pieniędzy musiała skrócić pobyt pod Tatrami. Uczestnikami dyskusyjnych wieczorów byli: Ferdynad Goetel, Michał Pawlikowski, Tadeusz Mischke i Kazimierz Wierzyński.

Wieczorami do klubu brydżowego dochodziły z dołu odgłosy jazzu, przy którym odbywały się dancingi. Zygmunt Leśnodorski wspominał: „W monotonny szmer przerzucanych kart i stereotypowe pomruki odzywek mieszały się chwilami stłumione pobekiwania saksofonu, łzawe jęki skrzypiec i tępy turkot fortepianu”.

W czasie drugiej wojny Niemcy przebudowali dom na hotel, a po okupacji budynek przeszedł na własność państwa. Do niedawna mieściła się tam hotelowa kawiarnia orbisowska, którą lubili zakopiańczycy. Przez kilka lat podawano tu fast foody. Dziś nie wiadomo, jakie będą dalsze losy tego przez wiek najpopularniejszego w Zakopanem miejsca.

Spis treści

Spotkania w lokalu u „Karpia”. (Krupówki 40)

W miejscu gdzie do 1999 roku był słynny „Cocktail Bar”, kiedyś znajdowała się restauracja „Przełęcz”, należąca do Stanisława Karpowicza, znanego w Zakopanem pod zawołaniem „Karp”. Był to jeden z trzech znamienitszych lokali, w którym panowała specyficzna atmosfera, a tworzyli ją adwokaci, lekarze, ludzie ze świata sztuki i literatury oraz Kornel Makuszyński, który tak pisał o tym miejscu: „Najgłośniejszym - ba! Nawet sławnym był szynk ufundowany przez Stanisława Karpowicza, który w gromadce zakopiańskich oryginałów wywalczył sobie miejsce poczesne. Może się zdarzyć, że jakiś potężny halny wiatr zmiecie starą budę na Krupówkach, a z nią i jej historię, rzewną i śmieszną, wesołą i zawadiacką, tę budę, z której czasem „szły dymy po całej literaturze. Wspomnijmy przeto z miłym uśmiechem i ją, i jej patrona, któremu się to należy za wszystko, co uczynił dla poetów i malarzy”. Mówiło się wtedy, że wszystkie drogi w Zakopanem prowadzą do „Karpia”.

Miejsce to miało swoją niebagatelną historię, która zaczęła się w 1905 roku. Wtedy to Stanisław Karpowicz odkupił od Ferdynanda Muchowicza drewniany budynek pensjonatowy, przeznaczając go na restaurację i hotel. „Sklecił tedy budę z desek, do której co roku coś dodawał, i coś przyczepiał i oto w ten sposób powstało monstrum budownictwa, na którego widok każdy architekt zaczynał głucho wyć i chwytał się obiema rękami za głowę. A Karp budował dalej” - wspominał Makuszyński. Część restauracyjna była obudowana dwiema werandami. W oficynach mieściły się stajnie i mieszkanie prywatne. Ściany restauracji pomalował i ubarwił Tadeusz Koniewicz ze Lwowa.

Restauracja z roku na rok powiększała swoje rozmiary i wkrótce stała się znana nie tylko pod Giewontem, ale niemal w całej Polsce jako „knajpa literacka”. Niedługo też trzeba było czekać na to, aby Karpowicz stał się jedną z najsłynniejszych postaci ówczesnego Zakopanego. Jednym z pierwszych gości hotelowych był Władysław Reymont. W knajpie można było spotkać Jana Kasprowicza, a przy nim młodziutkiego jeszcze wtedy Leopolda Staffa i Władysława Orkana. Byli też mistrzowie pędzla: Julian Fałat, Wojciech Kossak, Leon Wyczółkowski, Władysław Jarocki i Kazimierz Brzozowski. Bywali tu: Ludwik Solski, Stefan Żeromski, Kazimierz Przerwa - Tetmajer, Stanisław Witkiewicz i Andrzej Strug. Przesiadywało tam wielu taterników i narciarzy. Karpowicz stał się szybko ich towarzyszem i przyjacielem, tym bardziej że serwował pyszne dania, które przyniosły mu sławę. A swoje zdolności kulinarne ujawnił już we Lwowie, gdzie w latach 1898 - 1902 pracował jako kuchmistrz w restauracji Hellera, a następnie w Klubie Literackim. Wydawał tam nawet czasopismo kulinarne.

Do Karpowicza na „Wiener Schnitzel” przychodził August Zamoyski, wybitny rzeźbiarz, przez przyjaciół nazywany Guciem. „Zakład to był przede wszystkim restauracyjny. Tam było najcieplej w zimie. Karpowicz obchodził się bez orkiestry. Za to myślał o dekoracji swoich sal. W czasie wojny  szereg karykatur i obrazów Sichulskiego stało się ich prawdziwą ozdobą” - pisał w książce „Ludzie i Tatry” Adam Uziembło. I dalej: „Tak się więc już ustaliło: każda sprawa społeczna lub sportowo - społeczna dojrzewała u Płonki. Tu siedział i świat literackoartystyczny. Przedsięwzięcia sceniczne czy estradowe - to była specjalność Dzikiewicza. A wyżerka wszelkiego rodzaju - to już Karpowicz”. Stanisław Karpowicz miał poczucie humoru, dzięki któremu zyskiwał przyjaciół. Wielu znanych artystów wspomagał materialnie. Z okazji odwiedzin przyjaciół i stałych bywalców restauracji często urządzał wyborne uczty. Niejednokrotnie butelki wina dawał na kredyt, czasami nigdy nie doczekawszy się zapłaty. Odbijał sobie to wtedy na zamożnych ceprach.

Ludwik Solski w swych „Wspomnieniach” opowiadał: „Karpowicz nie szczędził jadła i napoju, gościł serdecznie, nie pytając, kto i kiedy pokryje rachunki. Na los bezdomnych był ogromnie czuły i chętnie spieszył z pomocą”. Karpowiczowi powodziło się coraz lepiej, a jego wyobraźnia sięgała coraz dalej. Podjął się prowadzenia restauracji w schronisku Towarzystwa Tatrzańskiego nad Morskim Okiem i urządził tam regularną komunikację automobilową.

Czas pierwszej wojny światowej to okres świetności restauracji „Przełęcz”. W pierwszych jej dniach Karpowicz zgromadził w swoich skrytkach, piwnicach i spiżarniach duże zapasy żywności. Artyści, zaskoczeni wybuchem wojny i zmuszeni do pozostania w Zakopanem, znajdowali zrozumienie u poczciwego Karpia i mogli liczyć na długoterminowe kredyty. „Co miało dudki, szło do Karpowicza, do restauracji nad potokiem. Karpowicz cenił raczej artystów, nie truł ich samą wódką, miał niezłą piwniczkę. Wtedy powstała seria karykatur Sichulskiego, którym patronował alkohol, wojna i zażywny gospodarz” - pisał w „Pępku świata. Wspomnieniach z Zakopanego” Rafał Malczewski.

W Zakopanem przebywały wówczas rzesze uciekinierów wojennych z całego kraju. Grono artystów, literatów, naukowców i polityków spotykało się potajemnie w bocznej sali restauracji Stanisława Karpowicza. Wśród nich znalazł się Kazimierz Sichulski, znakomity i znany w całej Europie karykaturzysta. Organizatorem i gospodarzem zebrań był Ludwik Solski, który równocześnie był inicjatorem utworzenia u Karpia galerii karykatur. Aktor i reżyser zadomowiony pod Giewontem namówił Karpowicza, aby ten zapłacił Sichulskiemu za prace. Za każdą karykaturę miał rysownik otrzymać umówioną kwotę. A konto otworzył Karpowicz artyście kredyt w postaci posiłków i napojów, a resztę dopłacał gotówką. „Najbardziej interesująca wystawa obrazów, z której Zakopane istotnie może być dumnym, znajduje się u Karpowicza, w dużym gabinecie werandy. Jest to kolekcja kilkudziesięciu karykatur znanych osobistości ze świata literackiego, malarskiego, muzycznego aktorskiego i politycznego, cieszących się pewną popularnością w Zakopanem. Wszystkie te karykatury, jednakowych, dość dużych rozmiarów (ćwierć naturalnej wielkości), oprawne w skromne niebieskie ramy drewniane, a rozwieszone dwoma rzędami po wszystkich ścianach, są dziełem Sichulskiego” - pisał w „Legendowych postaciach zakopiańskich” w rozdziale „Zakopane w czwartym roku wojny” Ferdynand Hoesick. Galeria znalazła swoje miejsce w samej restauracji Karpowicza.

Kolekcja, w której znalazły się karykatury m.in. Teodora Axentowicza, Ludwika Solskiego, Stefana Żeromskiego, Władysława Reymonta, Stanisława Witkiewicza, Jacka Malczewskiego, Jana Kasprowicza, Kazimierza Tetmajera, powstała w czasie I wojny światowej. W tym zbiorze znalazła się również karykatura samego Karpowicza. Powstała galeria portretów licząca 48 obrazów. „Są to malowane tak zwaną temperą portrety w karykaturze, z podkreśleniem rysów komicznych, zwykle złośliwe bardzo, ale też i dowcipne w swej satyrycznej koncepcji” - pisał Ferdynand Hoesick. W czasie II wojny światowej kolekcję przechowywał Adam Karpowicz, syn artysty. W 1975 roku wszystkie prace przeszły na własność Muzeum Tatrzańskiego, a obecnie można je oglądać w Muzeum Stylu Zakopiańskiego im. Stanisława Witkiewicza, w willi „Koliba”.

U Stanisława Karpowicza odbywały się też zabawy taneczne, a na potańcówkach nie bawiono się tylko wieczorem i nocą. Tańce zaczynały się już w samo południe. Tu nie obowiązywały eleganckie stroje, wręcz przeciwnie, były mile widziane wełniany sweter i narciarskie buty, a na zewnątrz lokalu o ścianę stały oparte „deski”. Ferdynand Hoesick relacjonował: „W wielkiej jadłodajni Karpowicza na obu werandach w południowych godzinach nie ma ani jednego wolnego stolika, gdyż o tej porze, od dwunastej do drugiej, gra tu muzyka jazzbandowa i ludzie tańczą, to jest tłoczą się i drepcą na środku głównej werandy. Większość stanowią narciarze i narciarki w kostiumach narciarskich, w grubych butach”.

W 1929 roku restaurację przejął Adolf Gaugush. Po śmierci Stanisława Karpowicza w 1936 roku hotel prowadził jego syn Adam. „Złote czasy tej rozkosznej knajpy, winem i miodem płynącej, odeszły do lamusa przeszłości. Skończyła się jej wzruszająca historia. Stary Karp oddał ją komu innemu, a sam już jako gość siadywał smętny i dumał o tych czasach, kiedy pił wino z wielkimi poetami” - żałował takiego końca poczesnej restauracji Kornel Makuszyński.

Spis treści

Elitarna Restauracja i hotel Morskie Oko. (Krupówki 30)

Do dziś przy Krupówkach stoi murowany gmach, który niegdyś był jednym z najznamienitszych hoteli zakopiańskich z restauracją i salą teatralno - balową. Jego historia sięga końca XIX stulecia. W 1893 roku Władysław Dzikiewicz wybudował hotel „Morskie Oko”. Postawił go na miejscu spalonej 4 lata wcześniej „Jadwinówki”, w której mieściła się pracownia Stanisława Witkiewicza. Był to okazały budynek drewniany, który spłonął w 1889 roku przy okazji wielkiego pożaru środkowych Krupówek. Władysława Dzikiewicza wraz z Józefem Rysiem, właścicielem sąsiedniego budynku, oskarżono o umyślne podpalenie w celu uzyskania wysokiego odszkodowania. Uniewinnił ich trybunał w Nowym Sączu. Rok później Władysław Dzikiewicz za wysoką sumę z ubezpieczenia zaczął odbudowywać hotel. W 2 - piętrowym, murowanym już obiekcie, znajdowało się 60 pokoi, a na parterze cukiernia i restauracja z obszerną werandą. Wówczas był to największy budynek w Zakopanem, a zarazem pierwszy murowany obiekt w centrum. Do wybuchu I wojny światowej był to najbardziej ekskluzywny hotel w Zakopanem. Odbudowany hotel został otwarty 15. lipca 1901 roku. Uroczystość była podniosła. Odbyła się przy huku moździerzowych wystrzałów. Na werandzie grała orkiestra krakowskiego Towarzystwa Muzycznego „Harmonia”. „Otworzył swe podwoje pierwszy w Zakopanem po europejsku urządzony hotel” - donosił Przegląd Zakopiański. W rok po oddaniu hotelu powstała w nim sala teatralno widowiskowa, którą zaprojektował Stanisław Witkiewicz.

Ferdynand Hoesick w liście z 1908 roku „Zakopane - Europa” pisał: „Wyróżnia się duży dwupiętrowy hotel „Morskie Oko” z olbrzymią oszkloną werandą na wysokim podmurowaniu, jakby na tarasie. Skoro mowa o werandzie hotelu „Morskie Oko”, to należy oddać sprawiedliwość panu Dzikiewiczowi, że kawiarnię i restaurację urządził całkiem po europejsku, że je prowadzi wzorowo pod każdym względem, przy czym największy nacisk kładzie na czystość, co mu się chwali podwójnie. A co już budzi podziw po prostu, że garsoni są ubrani bez zarzutu, jak w pierwszorzędnych kawiarniach wiedeńskich, a usługa nic nie pozostawia do życzenia. Słowem Europa!”.

Władysław Dzikiewicz był nie tylko hotelarzem, ale również przedsiębiorcą, który w kulturze i rozrywce dojrzał interes. W związku z tym szybko dobudował do hotelu obszerną salę teatralno - balową, która do 1978 roku stanowiła główne centrum kulturalne i artystyczne Zakopanego. Wystrój wnętrza i urządzenie sceny zaprojektował Stanisław Witkiewicz. Jego autorstwa było też malowidło na kurtynie, które przedstawiało tatrzańskie Morskie Oko. Przy stolikach mogło zasiąść ponad 200 osób.

Hotel „Morskie Oko” wspominał też w swojej książce „Ludzie i Tatry” Adam Uziembło: „Drugi lokal miał Dzikiewicz nieco wyżej na Krupówkach. Ten miał obszerną werandę, za werandą bufet oddzielony od sali, traktowany jako bar. Za werandą była tu jedyna w Zakopanem sala teatralna, dość ponura, ale przestronna, ze sceną z garderobami. I tu odbywały się wszystkie przedstawienia, koncerty, co znamienitsze odczyty i co większe bale. Dzikiewicz miał zawsze najlepszą orkiestrę. Sprowadzał ją przeważnie z Warszawy”. W hotelu mieszkali wybitni artyści, politycy, sportsmeni. Na scenie „Morskiego Oka” występowali najznakomitsi goście: Helena Modrzejewska, Helena i Ludwik Solscy, Hanka Ordonówna, Mieczysława Ćwiklińska, Aleksander Zelwerowicz, Ludwik Sempoliński, Eugeniusz Bodo. Na scenie tej występowały sławy, Wanda Wiłkomirska, Światosław Richter, Kaja Danczowska, Ewa Demarczyk, Czesław Niemen. Sceniczne deski gościły również Teatr Formistyczny Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Dawali koncerty i śpiewali światowej sławy muzycy: Karol Szymanowski, Adam Didur, Ada Sari, a nawet wybitny holenderski pianista Egon Petri. Z przedstawieniami przyjeżdżały znane kabarety „Qui pro Quo” i „Zielone Oko” oraz cieszący się dużym powodzeniem kabaret „Morskie Oko” z Warszawy. Warszawski teatr „Wagabunda” miał tu wszystkie premiery swoich spektakli. Odbywały się również spotkania literackie i wieczory autorskie, w których brali udział poeci i pisarze przybywający do Zakopanego, m.in. Jan Kasprowicz, Władysław Reymont, Stefan Żeromski, Włodzimierz Przerwa - Tetmajer czy Władysław Orkan. Z odczytami przyjeżdżali historycy, filozofowie i politycy, a wśród nich często przebywający w hotelu Ignacy Daszyński, Wincenty Witos, Wojciech Korfanty, Roman Dmowski.

Ferdynand Hoesick w liście „Zakopane - Europa” pisał: „Gdy nadejdzie lato, Zakopane roi się znakomitości literackich, naukowych, artystycznych, a kiedy się o godzinie piątej po południu przyjdzie do „Morskiego Oka”, na prawo i na lewo poznaje się różnych mniej lub więcej sławnych ludzi. W tym roku widuje się tu Reymonta, kończącego swoich Chłopów, Kasprowicza, świeżo mianowanego profesorem literatury powszechnej w uniwersytecie lwowskim”.  Można było w „Morskim Oku” spotkać mistrzów pióra i pędzla, a wśród nich: Jerzego Żuławskiego, Kazimierza Brzozowskiego, Teodora Axentowicza. W 1911 roku w sali „Morskie Oko” Jerzy Żuławski założył i prowadził kabaret literacki „Wesoła Buda”. Zakopane stało się ulubionym miejscem warszawiaków, o czym można się było przekonać w niedzielę, gdy przyszło się na five o`clock do kawiarni Dzikiewicza. „Znalazłszy się pod dachem tej olbrzymiej werandy, pięknie udekorowanej zwieszającymi się z sufitu świeżymi kwiatami w drucianych wazonach z ziemią w oponie z mchu, i rozejrzawszy się dokoła, nie chce się wierzyć, że się jest w Zakopanem przy dźwiękach doskonale zgranej kapeli, rozmarzającej smętnymi melodiami; nie sposób przecisnąć się pomiędzy stolikami” -wspominał Ferdynand Hoesick w liście „Zakopane - Europa”.

Hotel nie zamknął swoich podwoi nawet w okresie pierwszej wojny światowej, bo pod Giewontem nie czuło się wojennej atmosfery. „Choć ciągle się mówiło o wojnie, to jednak w samym Zakopanem, na zewnątrz, wojna nie uwidaczniała się prawie wcale. Jedynie ci, co chodzili do kina Czerwonego Krzyża w hotelu „Morskie Oko”, mogli oglądać obrazy i sceny wojenne” - pisał w liście „Zakopane podczas wojny” Ferdynand Hoesick. W czasie wojny u Władysława Dzikiewicza właściwie nic nie brakowało. Można się było najeść i napić. Nawet w piątki obficie karmiono mięsiwem. W „Morskim Oku” serwowano też jedną z najlepszych kaw w Zakopanem, lepszą od tych w Krakowie. Do kawy dodawano też - oprócz wyśmienitej śmietanki - 3 kawałki cukru kostkowego. Serwowano także białe pieczywo z masłem deserowym. Ferdynand Hoesick w liście „Zakopane podczas wojny” wspominał: „I na olbrzymiej werandzie u Dzikiewicza - gdzie do kawy ma się nawet białe pieczywo - najczęściej przecisnąć się trudno, zwłaszcza wieczorami, gdy w przyległej sali odbywa się koncert lub przedstawienie teatralne. Bo wojna wojną, a w Zakopanem przez cały czas wielkiego sezonu nie brakło ani spektaklów dramatycznych, ani koncertów pierwszorzędnych, wprost niepospolitych, których największe „bady” mogły Zakopanemu pozazdrościć”.

W okresie międzywojnia hotel „Morskie Oko” przeżywał czas swojej największej świetności. W sezonie niemal co wieczór sala teatralna była zajęta. Dawały tam przestawienia teatry grające komedie, a warszawskie gwiazdy kabaretowe  z Zulą Pogorzelską na czele śpiewały wszystkie szlagiery z repertuaru „Qui pro quo” i innych scenek rewiowych. Sala była wypełniona po brzegi. Hotel „Morskie Oko”, obok różnych atrakcji dla gości, polecał swoje dancingi. Reklamował się w gazetach. „Niewątpliwie najprzyjemniej mieszka się w odnowionym hotelu Morskie Oko w Zakopanem. Woda bieżąca, telefony w pokojach, wykwintna kuchnia w restauracji, pierwszorzędna orkiestra w porze obiadowej, dwie orkiestry na dwóch salach dancingowych popołudniu i w nocy, sala bridżowa i koncertowa tworzą z hotelu tego centrum rozrywek i życia towarzyskiego” - głosił anons w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym”. Tutaj nawet kilka razy w tygodniu tańczyło się do rana. Odbywały się bale pod zachęcającymi tytułami, np. bal gałganiarzy.

Goście tańczyli po nocach, a rano wychodzili na narty, zażywali sanny w tatrzańskich dolinach. „Morskie Oko” ze swoimi atrakcjami miało powodzenie u gości z innych hoteli i pensjonatów. Tu przychodziły towarzystwa z „Warszawianki” pani Wilczyńskiej i z „Modrzejowa” pani Kalińskiej, i z „Turni” pani Karczewskiej. Rafał Malczewski w „Pępku świata. Wspomnieniach z Zakopanego” pisał: „Wielcy wtajemniczeni taternicy, jak Chmielowski, Zaruski, Kordys, Klemensiewicz Znamięcki, Świerz, Maślanka, Kulczyński, Król itd. chodzą po Tatrach i Krupówkach jak bogowie Olimpu, wieczorem zaś tańczą u Dzikiewicza we frakach szytych co najmniej w Londynie”. Zakopiańskie hulanki wspominał też Witold Gombrowicz: „Świt. Pary nie chcą przestać, tańczą, choć milknie muzyka - więc znowu muzyka zaczyna da capo! Takie są moje wspomnienia, ostatnie bodaj, z Trzaski i z Morskiego Oka. Koniec wreszcie, jazzbandziści odkładają instrumenty, ludzie ubierają się przy wyjściu, nakładają palta, kalosze, gdy znów coś nimi zakręciło, wirują, muzyka znowu szaleje, fruwają palta, szaliki na roztańczonej publice! Takiej zabawy, jaka czasem wybuchła nad ranem w zakopiańskich lokalach, nie zdarzyło mi się oglądać nigdzie indziej”. W okresie międzywojennym w „Morskim Oku” Stanisław Ignacy Witkiewicz - podczas spektakli kierowanego przez siebie Teatru Formistycznego - realizował swoją teorię czystej formy.

Podczas remontu sali w latach 1937 - 1939 rozebrano loże teatralne, które kupił proboszcz z Zębu (rodzinna wieś obecnego właściciela Morskiego Oka) i adaptował je na konfensjonały. W czasie okupacji w sali widowiskowej przetrzymywano więźniów, których potem wywożono do obozu koncentracyjnego w Płaszowie koło Krakowa.

Po II wojnie światowej hotel był przebudowywany i nie miał szczęścia do zmieniających się dość często właścicieli. Początkowo znalazł się w posiadaniu Towarzystwa Tatrzańskiego, ale trwało to niedługo i został przejęty przez miasto. Przez 30 powojennych lat z „Morskim Okiem” związana była działalność Towarzystwa Miłośników Teatru im. Heleny Modrzejewskiej. W latach 50. XX wieku w piwnicach Morskiego Oka grupa zakopiańskich plastyków (m in. Tadeusz Brzozowski) stworzyła Klub Plastyka. Późniejszy użytkownik zamienił klub na magazyn. W roku 1959 Morskie Oko przejął Skarb Państwa i zaczęły się kłopoty. Wprawdzie nadal odbywały się koncerty, spektakle teatralne, ale schyłek świetności tego miejsca był aż nadto widoczny. W roku 1978 wiatr halny powalił dach, uszkodził strop budynku. Sala teatralna została zamknięta. Dziesiątki narad, naukowych ekspertyz, debat telewizyjnych, apeli świata kultury i sztuki nic nie dały - sala pełniła rolę magazynu przedsiębiorstwa turystycznego. Do 1990 roku gospodarzem „Morskiego Oka” było Tatrzańskie Przedsiębiorstwo Turystyczne „Tatry”. 

W roku 1989 Morskie Oko zostało zwrócone właścicielom. Wkrótce jego nabywcą został góralski biznesmen Andrzej Stoch. Przystąpił do modernizacji obiektu.  W grudniu 1992 roku został otwarty Sam Bar, Cocktail Bar, piwnica jazzowa, karczma góralska. W piwnicy jazzowej zagrali czołowi polscy jazzmani m.in. Zbigniew Namysłowski.

Spis treści

Smak i zapach chleba z piekarni u Dańca. (Kościeliska 5)

Kiedy ponad sto lat temu Władysław Daniec założył piekarnię, nie przypuszczał, że jego firma na trwałe wpisze się w historię Zakopanego. Dziś pieczywo od Dańca cieszy się sławą nie tylko wśród zakopiańczyków, ale również wśród przyjezdnych. Piekarnia nie jest największa w Zakopanem, ale za to z tradycjami.

Władysław Daniec pochodził z Bochni. Po ukończeniu szkoły piekarskiej i otrzymaniu w 1889 roku tytułu mistrza piekarskiego popłynął statkiem do Ameryki, a że nie miał pieniędzy na bilet, ukrył się w kotłowni. W Stanach Zjednoczonych w 1896 roku otrzymał obywatelstwo amerykańskie i pracował przez kilka lat w piekarni. Właściciel firmy piekarniczej bardzo go polubił. Nauczył go niemal wszystkiego, co dotyczyło wypieku pieczywa. Myślał, że Władysław ożeni się z jego córką i stanie się jego spadkobiercą. Tymczasem jemu najwyraźniej nie spodobała się młoda Amerykanka i uciekł stamtąd. Wrócił do Polski, a za zarobione pieniądze uruchomił w 1903 roku w Zakopanem własną piekarnię. Jak głosił napis była to „Pierwszorzędna katolicka piekarnia parowa“ i mieściła się przy dzisiejszej ul. Orkana.

Pierwsze wzmianki o piekarni znajdują się w wydanej przez Nowy Targ Karcie Legitymacyjnej Pospolitego Ruszenia z 1915 roku, gdzie Władysław Daniec figuruje jako jej właściciel. W archiwum zachowała się też „Umowa o naukę“, sporządzona w 1926 roku, gdzie Władysław występuje jako pracodawca. W Kalendarzu Piekarza Polskiego na 1932 rok istnieje informacja, że Władysław Daniec jest wiceprezesem Małopolskiego Związku Cechów Piekarzy.

W 1920 roku Władysław Daniec przeniósł firmę na ul. Kościeliską do odkupionego od Żyda drewnianego domu, w którym wcześniej znajdowała się karczma. Dobudował do niego murowane zaplecze, gdzie znalazło się miejsce na wypiek pieczywa. Przy piekarni był też sklep i tak zostało do dzisiaj. Dodatkowo firmowe sklepy mieściły się przy ulicach: Krupówki, Chramcówki i Witkiewicza. Na piekarni oraz firmowych dokumentach i reklamach znajdował się napis: „Pierwsza katolicka elektromechaniczna piekarnia i cukiernia Władysława Dańca“.

Cały przedwojenny handel w Zakopanem był w rękach Żydów. Aż trudno uwierzyć, że Dańcowi udało się kupić dom od Żyda. Z czasem majątek Władysława Dańca powiększał się. Miał udziały w szybach naftowych w Krośnie. Do niego należał hotel „Morskie Oko“.  Władysław miał pięcioro dzieci: trzy córki i dwóch synów. Założyciel piekarni zmarł w 1938 roku. Po nim przejął piekarnię jego syn Ignacy, który już jako chłopiec pomagał ojcu. W pracy poznał swoją przyszłą żonę Annę, która przyjechała do Zakopanego za pracą. Dańcowie zatrudnili ją w charakterze ekspedientki, ale z czasem znalazła tu swoją miłość. Wybuchła druga wojna światowa. Gdy do Zakopanego weszli Niemcy Ignacy Daniec musiał piec dla niemieckiego wojska. Gdy pojawili się Rosjanie, trzeba było piec dla nich. Kiedyś u Dańców była też cukiernia. Podawano ciastka, rogaliki maślanie, lody o rozmaitych smakach. Sprowadzano czekoladę w blokach, którą trzeba było przerąbywać.

Ignacy Daniec wybudował obok piekarni murowany budynek, znany pod nazwą „Gazduś“. Miał go połączyć z piekarnią, ale po wojnie wszystko Dańcom zabrano. W 1949 roku zakład piekarniczy musieli wydzierżawić PSS Społem. Dopiero w 1988 roku PSS Społem oddała zakład prawowitym spadkobiercom. Był on kompletnie zdewastowany. Przez 4 następne lata rodzina doprowadzała go do stanu używalności, w większości własnymi siłami. Wielokrotnie dawni klienci wspominali dobre pieczywo od Dańca i namawiali rodzinę, aby znów uruchomiła firmę. Postawili wszystko na jedną kartę i uruchomili piekarnię. To już czwarte pokolenie Dańców kultywujące rodzinne tradycje piekarskie.

Tradycją jest, że piekarnia Dańca zamknięta jest w niedziele i święta. Tak było zawsze. Klienci to szanują. Wśród klientów piekarni jest mnóstwo osób, które kupują tutaj pieczywo, gdyż kupowali go ich rodzice i dziadkowie. Pieczywo trafia też do niektórych zakopiańskich sklepów, pensjonatów. Duże bochny chleba zamawiają właściciele karczm. Latem w pieczywo na cały tydzień zaopatrują się tutaj bacowie, gdyż chleb jest jednakowo smaczny przez kilka dni. Do piekarni zachodzą również stali bywalcy, którzy przyjeżdżają wypocząć pod Giewont. Zapas pieczywa zabierają ze sobą do domów, czasem nawet za granicę. Chleby od Dańca były już na stołach we Francji, w Niemczech, a nawet w USA.

W piekarni u Dańca pieczywo powstaje metodami tradycyjnymi, według starych receptur, przekazywanych ustnie z pokolenia na pokolenie. Zachował się nawet jeden z dawnych ceramicznych pieców, który udało się wyremontować. Później palenisko na drewno i węgiel zostało w nim wymienione na ogrzewanie olejowe. Nie wpływa to jednak ani na smak, ani na jakość pieczywa, ponieważ wnętrze pieca pozostało nienaruszone. Piece były bardzo zniszczone przez PSS Społem. Jeden rozebrano, drugi przeszedł generalny remont. Wygląd piekarni niewiele się zmienił. Większość prac wykonywanych jest ręcznie, bez użycia maszyn. Asortyment jest różnorodny. Podstawą jest chleb na zakwasie i rozczynie, a wśród różnych gatunków króluje pieczywo żytnie razowe bez dodatku drożdży. Swoich zwolenników mają bułki wodne, takie jak niegdyś. Ale można też znaleźć pieczywo ziarniste z dodatkiem słonecznika lub dyni. Jest coś także dla łasuchów: drobne ciasteczka na wagę, domowe wafelki, ptyśki z budyniowym kremem, rogale maślane z marmoladą.

Na święta piekarze przygotowują baby drożdżowe, makowce, strucle, serniki. Są też wielkanocne baranki, chlebki i babeczki do święcenia. Przepisy są rodzinną tajemnicą. Piekarze pracują w nocy. Przychodzą, gdy kończą się telewizyjne wiadomości i wszyscy powoli szykują się spać. Dyżurujący ciastowy musi być 3 godziny wcześniej od innych, aby przygotować rozczyny. Ważne są proporcje poszczególnych składników: zakwasu, drożdży, wody, mąki. Zaczyna się od mieszanego pieczywa pszenno - żytniego, przez żytnie, po pszenne. Później idą bułki, a na końcu słodkie wyroby. Cykl produkcyjny piekarze kończą zwykle o czwartej nad ranem. Chleb musi być dobrze wewnątrz wypieczony. Nie wszystkim to pieczywo musi smakować, bo nie każdy lubi chrupiącą skórkę, ale mimo to ma ona wielu zwolenników. Pieczywo od Dańca na pewno jest zdrowe, gdyż receptura nie pozwala na stosowanie jakichkolwiek polepszaczy.

Spis treści

Samanta - zaczarowana cukiernia. (Krupówki 4a)

Firma wzięła nazwę od imienia bohaterki włoskiego filmu "Czarownica Samanta", która potrafiła rzeczywistość przenieść w świat bajki - tłumaczy Maria Rzankowska, współwłaścicielka firmy. Ktoś poddał nam taką myśl, że cukiernia także mogłaby się nazywać Samanta, bo tu się też coś czaruje.

Wszystko zaczęło się w 1917 roku, kiedy to Marta Cymbałka przyjechała ze Lwowa do Zakopanego. Miała zaledwie 20 lat. Zatrudniła się w rozlewni wina. Była to firma Kosińskiego, która mieściła się przy Krupówkach, w miejscu, gdzie obecnie znajdują się Delikatesy. Z czasem Marta założyła własną ciastkarnię - "Mieszczańską" - przy ulicy Kościeliskiej. Stała się ona zalążkiem późniejszej firmy Rzankowskich. Bywali w niej górale i letnicy. Marta Cymbałka serwowała tam kawę, herbatę, zsiadłe mleko, ciastka i rogaliki, które kupowała w sąsiedniej piekarni Dańców. Czasem piekła też domowy sernik i szarlotkę. Kosiński pomógł jej finansowo. I tam pewnego dnia zjawił się Józef Rzankowski, w mundurze i podhalańskim kapeluszu. Był w wojsku w Kirach. W ten sposób zaczęła się znajomość, zwieńczona niedługo ślubem  Rzankowskiego i Marty. Józef z zawodu również był cukiernikiem, miał tytuł "kwalifikowanego subiekta cukierniczego", a praktykę odbywał w Augustowie.

Po prawie 10 latach malutka ciastkarnia "Mieszczańska" przestała istnieć, a zamiast niej Rzankowscy otworzyli w kamienicy Pawliców przy Krupówkach - nieopodal kościoła parafialnego - nową dużą kawiarnię "Zacisze". Niektórzy nazywali ją kawiarnią niedzielną. Niemal tradycją stało się zjedzenie tam ciastka lub słynnej już drożdżówki po niedzielnej mszy. W sezonie można tu było zjeść nawet obiad. Cukiernia cieszyła się popularnością nie tylko wśród zakopiańczyków, przesiadujących tam godzinami, ale również turystów i letników.

Kawiarnia "Zacisze" była jednym z tych miejsc w Zakopanem, gdzie kwitło życie towarzyskie. Odbywały się tutaj spotkania, prowadzone były burzliwe dyskusje. Niekiedy przedmiotem głośnych rozmów była polityka. Znakomitymi gośćmi lokalu byli: Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Józef Solski i Witkacy. Kornel Makuszyński przychodził tu niemal codziennie, czasem sam, niekiedy z przyjaciółmi. Zawsze zamawiał kawusię ze śmietanką. Podczas okupacji Józefowi Rzankowskiemu zakazano wypieku łakoci, miał za to pozwolenie na sprzedaż ciastek, których dostarczała mu niemiecka firma. Mimo to po kryjomu piekł ciastka, które cieszyły się wielkim powodzeniem.

Po wojnie Rzankowscy musieli opuścić Krupówki. Lata pięćdziesiąte, i ówczesny ustrój, nie były łatwym okresem do prowadzenia prywatnej firmy. Kawiarnia "Zacisze" została zlikwidowana w 1950 roku. Rzankowscy przenieśli się na Kasprusie, gdzie kupili dwa domy. Zabrali ze sobą wszystkie maszyny do wyrobu ciast. Ciastkarnia przy Kasprusiach 26 istniała do 1961 roku. W tym czasie, pod fachowym okiem ojca, praktykę odbywało młodsze pokolenie Rzankowskich, synowie - Stanisław i Andrzej. Rozwozili również ciastka do sklepów. Jednym z takich miejsc zbytu był sklep cukierniczy Chramca przy Krupówkach, naprzeciw obecnego budynku PKL. Ciastka rozwożono wówczas w takich wózkach, jak dzisiaj precelki.

Firmę cukierniczą po ojcu przejął syn Stanisław, a później dołączyła też synowa Maria. Ze względu na dalsze trudności z otwarciem kawiarni, młodzi Rzankowscy przez kilka lat prowadzili restaurację "Harnaś" w Kościelisku, a następnie "Gazduś" naprzeciw Starego Kościółka w Zakopanem. Dopiero w 1966 roku wybudowali nowy budynek przy Witkiewicza i powstała cukiernia "Samanta", a po czterech latach kawiarenka. Firma stara się podtrzymywać tradycję dziadka i ojca. Niektóre wypieki oparte są na starych recepturach. Do nich należy między innymi kostka orzechowa, kremówki, napoleonki z różowym puchatym kremem i pączki z różą.

Obecnie zmieniły się gusty klientów, przyszła nowa moda. Ludzie chcą, aby ciastko było niezbyt słodkie, z małą ilością tłuszczu, za to z dużą ilością owoców - wyjaśnia pani Maria, która obecnie prowadzi firmę razem z synem i synową. Dziadek kochał zawód. Pracował w cukierni i odpoczywał w cukierni. Był wszechstronny. Potrafił wyczarować cuda i z marcepana, i z cukru, i z czekolady. My staramy się kontynuować to, co rozpoczął osiemdziesiąt lat temu - mówi Maciej Rzankowski.

Dzisiaj firma "Samanta" to cukiernie przy ulicach Witkiewicza, Krupówki i Kasprusie oraz w Kościelisku, a także sklepy patronackie przy ulicy Chramcówki, na Krzeptówkach i przy Drodze do Olczy. Główna pracowania znajduje się w Kościelisku, na Rysulówce.

Spis treści

„Szkoła Snycerska” - Szkoła Przemysłu Drzewnego. (Krupówki 8)

Zanim Zakopane zostało na dobre "odkryte", nim nazwano je polskimi Atenami i uznano za Mekkę Polaków, nim jeszcze powstał mit tego miejsca stworzony w okresie Młodej Polski, w roku 1876 Towarzystwo Tatrzańskie otworzyło tu pierwszą szkołę zawodową na Podhalu, jednocześnie jedną z pierwszych szkół budowlanych w Polsce.

Zespół Szkół Budowlanych im. Władysława Matlakowskiego w Zakopanem, popularnie zwana "Budowlanka", mieści się od 1883 roku w starym drewnianym budynku przy ulicy Krupówki 8 i należy do "kompleksu trzech", jak przed laty architekci szumnie nazwali stojące obok siebie Dworzec Tatrzański, Muzeum Tatrzańskie i budynek szkoły. Od samego początku Szkoła Snycerska, tak brzmiała jej pierwsza nazwa, przeznaczona była dla biednej ludności góralskiej, miała dać jej możliwość wykształcenia i zarobku. Chodziło też o poparcie miejscowego przemysłu w dobie galicyjskiej. Pierwsze z założeń już po 4 latach nie było traktowane zbyt dosłownie, gdy pojawiła się młodzież spoza powiatu nowotarskiego. Towarzystwo Tatrzańskie, jednoczące Polaków ze wszystkich trzech zaborów, głównie inteligencję, słusznie przewidywało już wtedy, że placówka kształcąca młodzież męską z rejonu Podtatrza potrzebna będzie przez dziesiątki lat.

Przez dziesiątki lat szkoła wielokrotnie zmieniała nazwę i szefów, mających czasem zupełnie odmienne zdanie na temat jej roli. Opierała się najprzeróżniejszym zawieruchom historii, ale nie zawiesiła działalności nawet w czasie I i II wojny światowej, chociaż uczniowie zaciągali się do legionów bądź wywożeni byli na roboty do Niemiec. Rozpoczęła swój żywot pod zaborami, w okresie galicyjskim, jako Szkoła Snycerska, a następnie C. K. Szkoła Zawodowa Przemysłu Drzewnego, gdy wychwalać wypadało Cesarsko - Królewski Majestat Franciszka Józefa. Po odzyskaniu niepodległości przemianowano ją na Państwową Szkołę Przemysłu Drzewnego. Podczas okupacji w 1940 roku, gdy od 7 lat miała już status szkoły średniej, Niemcy narzucili jej swoją nazwę. Pragnęli także kontrolować działalność pedagogiczną nauczycieli, którzy natychmiast rozpoczęli tajne nauczanie. Ważną powojenną przemianą w 1948 roku było usamodzielnienie się oddziału rzeźby, który przejęło Ministerstwo Kultury i Sztuki jako Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych - odtąd oddzielną szkołę. Jej dyrektorem został Antoni Kenar.

Historia "Budowlanki" to również wybitni dyrektorzy z dawnych lat, którzy niejednokrotnie bardziej przypominali artystów, niż urzędników. Wystarczy wymienić kilku z nich. Pierwszy to stanowisko objął Franciszek Neużil, Czech kształcony prawdopodobnie w Wiedniu, na wskroś urzędnik, szalenie zorganizowany i sumienny. Po nim dyrektorem został Węgier Edgar Kovats, architekt, który do tej pory zapatrzony był tylko w barokowy Wiedeń i egzotyczna wioska góralska stanowiła dla niego nowe życiowe doświadczenie. Obaj panowie ze swoich obowiązków wywiązywali się skrupulatnie, ale artystycznej góralskiej duszy nie potrafili zrozumieć, co wytykał im ostro Stanisław Witkiewicz. Dopiero pierwszy Polak na dyrektorskim stołku (zasiadał na nim przez 20 lat!) - Stanisław Barabasz, z zamiłowania narciarz i myśliwy, okazał się propagatorem tzw. stylu zakopiańskiego. On też wymyślił pierwsze "łyże" i w ten sposób został pionierem polskiego narciarstwa, skutecznie zarażając tym sportem swoich uczniów.

Zwolennikiem pedagogiki artystycznej, który całkowicie zreformował szkołę, był dyrektor Karol Stryjeński. Wymienił starą kadrę pedagogiczną i zaczął eksperymentować jak prawdziwy artysta. Okazało się to bardzo skuteczne, bo w 1925 roku dzięki niemu szkoła zakopiańska otrzymała w Paryżu aż trzy nagrody: za drzeworyty, rzeźby, a także metodę nauczania. Oprócz tego Stryjeński ciągle zdumiewał nie tylko uczniów, którzy czasem widywali go w szkole w szlafroku. Wiedzieli, że w jego gabinecie mogą przechować narty i że pod szafą dyrektorską siedzi przyczajony świstak, podarowany przez jednego z uczniów. Do swoich uczniów zwracał się "chłoptasie", za to rodzony ojciec dyrektora Stryjeńskiego mówił do niego "panie Karolu", co także bawiło młodzież.

Do ważnych osiągnięć minionych dziesięcioleci należy zaliczyć cenne działania i inicjatywy nauczycieli "Budowlanki", które promowały szkołę w środowisku Podhala. W 1957 roku z inicjatywy Stefana Rogalskiego powstał klub sportowy "Malta", uznany za kuźnię sportowych talentów. W 1963 roku Wiesław Białas powołał do istnienia Amatorski Klub Filmowy. Ten sam nauczyciel w 1969 roku założył istniejący do dziś zespół regionalny "Budorze", który dwukrotnie zdobył Złotą Ciupagę na Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem. Rok 1969 to szczęśliwa data, gdyż również wtedy powstało 5 - letnie Technikum Budownictwa Regionalnego, jedyna tego typu szkoła w Polsce, do której program autorski opracowali nauczyciele "Budowlanki", pod kierownictwem Tadeusza Stępnia. Istniało ono nieprzerwanie przez 37 lat, aż do roku 2006, kiedy to szkołę opuścił ostatni rocznik absolwentów TBR.

Spis treści

Muzeum Tatrzańskie – pierwsze w Polsce muzeum regionalne. (Krupówki 10)

Niemal wszyscy zwiedzający Tatry w pierwszej połowie XIX wieku zbierali w nich okazy przyrodnicze. Pierwszy zalążek muzeum przyrody tatrzańskiej utworzyli w Kuźnicach Homolacsowie, właściciele huty i dóbr zakopiańskich. Po założeniu Towarzystwa Tatrzańskiego jego działacze, wespół z nowym właścicielem Kuźnic Ludwigiem Eichbornem, założyli muzeum, w którym zgromadzono kilkaset okazów flory, parę przykładów fauny i kolekcję minerałów. Kustoszem zbiorów był lekarz tamtejszej huty doktor Ludwik Ganczarski.

Po wyjeździe Eichborna z Zakopanego ślad po zbiorach zaginął. Towarzystwo Tatrzańskie podjęło kolejną próbę utworzenia muzeum, jednakże skończyło się na planach i prywatnej dotacji prezesa TT hrabiego Mieczysława Reya, który na cele muzealne przeznaczył 200 zł reńskich.

Idea założenia Muzeum Tatrzańskiego zrodziła się w roku 1888 w gronie przyjaciół Tytusa Chałubińskiego z warszawskim przemysłowcem Adolfem Scholtze na czele, którzy pragnęli uczcić jego zasługi jako odkrywcy wartości leczniczych Zakopanego, wybitnego warszawskiego lekarza, uczonego i społecznika, wielkiego miłośnika Tatr i góralszczyzny. Aby zrealizować ten pomysł, założyciele powołali Towarzystwo Muzeum Tatrzańskiego im. doktora Tytusa Chałubińskiego. Jednym z zadań Towarzystwa było szukanie środków, sposobów urządzenia i rozwoju muzeum. Najstarsze zbiory, na które składały się kolekcje: botaniczna, geologiczna, zoologiczna oraz etnograficzna i zaczątek biblioteki, zgromadzone zostały drogą darów i kupna całych kolekcji z rąk prywatnych zbieraczy i kolekcjonerów. Siedzibą nowo powstałego muzeum – jednego z pierwszych na ziemiach polskich muzeum regionalnego – stał się dom Jana Krzeptowskiego przy Krupówkach, mniej więcej tam, gdzie dziś znajduje się siedziba Banku Przemysłowo - Handlowego. Pierwszym kustoszem Muzeum Tatrzańskiego im. dra Tytusa Chałubińskiego był sekretarz Komisji Klimatycznej, nauczyciel Władysław Roszek. Lata osiemdziesiąte XIX wieku to początki powstawania pierwszych kolekcji rzemiosła i sztuki ludowej. Okazy etnograficzne gromadzili wówczas: Róża z Potockich hrabina Raczyńska, Maria i Bronisław Dembowscy, Zygmunt Gnatowski. Z czasem ich kolekcje trafiły do Muzeum Tatrzańskiego.

Od lipca 1892 roku Muzeum dysponowało własną siedzibą – w drewnianym budynku, wzniesionym według projektu Józefa Piusa Dziekońskiego, na parceli ofiarowanej przez rodzinę Chałubińskiego nie opodal domu doktora. Kustoszem został nauczyciel szkoły ludowej, góral Walenty Staszel. Oprócz zbiorów przyrodniczych zaczęto gromadzić tam także okazy etnograficzne, które niebawem zdominowały ekspozycję muzealną. Wkrótce też okazało się, że nowy budynek jest za ciasny dla pomieszczenia zbiorów, a w dodatku jego drewniana konstrukcja zagraża ich bezpieczeństwu. Dlatego też Towarzystwo Muzeum Tatrzańskiego, wspierane przez bardzo licznych miłośników Tatr z całego kraju, rozpoczęło gromadzenie funduszy na wybudowanie murowanej siedziby.

W roku 1900 pojawiły się w prasie głosy krytyczne pod adresem Muzeum: krytykowano zwłaszcza dział etnograficzny za przypadkowość doboru eksponatów i brak pomysłowości w ich eksponowaniu. W latach przed pierwszą wojną światową nastąpiło przełamanie stagnacji i Towarzystwo podjęło działania w dwóch kierunkach: gromadzenia drogą darów i zapisów środków finansowych na budowę murowanego gmachu muzealnego oraz powiększania zbiorów muzealnych. Dzięki ofiarności prezesa Towarzystwa, Zygmunta Gnatowskiego czy Bronisławy i Kazimierza Dłuskich, środki na budowę nowego gmachu wzrastały. Równocześnie prowadzono prace nad projektem nowej siedziby.

Historia budowy gmachu była długa i pełna komplikacji, ale zakończyła się szczęśliwie. Główne w niej role odegrali Stanisław Witkiewicz, Franciszek Mączyński i Juliusz Zborowski, ale też Bronisława Dłuska i jej siostra Maria Skłodowska - Curie. Koncepcja nowej siedziby muzeum autorstwa Stanisława Witkiewicza powstała w roku 1913, a na jej podstawie projekt techniczny wykonał krakowski architekt Franciszek Mączyński, twórca zakopiańskiego Bazaru Polskiego przy ul. Krupówki (dzisiejsze „Delikatesy” i Miejska Galeria Sztuki). Trudną rolę mediacji pomiędzy obu twórcami wzięła na siebie Bronisława Dłuska. 3. sierpnia 1913 roku odbyło się uroczyste poświęcenie kamienia węgielnego, które zakończyło się wmurowaniem pamiątkowej puszki „z pięknym pergaminem”. W trakcie budowy Witkiewicz uzupełniał jeszcze detale dekoracyjne, z których ostatni, fryz pomiędzy parterem i piętrem fasady, datowany jest na maj 1914 roku. Prace przebiegały szybko i przeniesienie ekspozycji muzealnej planowano na rok 1915.

Wybuch I wojny światowej pokrzyżował te plany i budowę podciągniętą pod dach, prowizorycznie przykrytą i zabezpieczoną, przerwano na cztery lata. Być może, gdyby nie wojna, Stanisław Witkiewicz doczekałby chwili ukończenia gmachu i swoje ostatnie dzieło mógłby obejrzeć przynajmniej na fotografii jeszcze przed śmiercią. Prace wznowiono jesienią 1918 roku dzięki pożyczce, której udzieliła Towarzystwu Muzeum Tatrzańskiego Maria Skłodowska - Curie, siostra Bronisławy Dłuskiej. Ciężka sytuacja finansowa, drożyzna i chaos gospodarczy w odradzającej się po niemal 150 latach Rzeczpospolitej, opóźniały ukończenie przedsięwzięcia. W marcu 1919 roku ukonstytuował się nowy zarząd Towarzystwa, którego prezesem został Kazimierz Dłuski, a jego zastępcą, nowo wybrany do Zarządu, Juliusz Zborowski.

Od tej pory on de facto zajmował się sprawami budowy muzeum, po wyjeździe Dłuskiego do Paryża, powołanego przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego w skład Komitetu Narodowego Polskiego na konferencję pokojową w Wersalu. W październiku 1920 roku Zborowski został wybrany prezesem i to on w rezultacie doprowadził do ostatecznego ukończenia inwestycji.

W roku 1922 Muzeum weszło w posiadanie największej kolekcji etnograficznej, liczącej blisko 400 okazów, którą ofiarowała Maria Dembowska. Życzeniem ofiarodawców było, aby kolekcja została umieszczona w góralskiej chałupie. Warunek ten, z powodu braku środków finansowych, został spełniony połowicznie: w sali na parterze wykonano model w skali 1:1 przedstawiający dwie izby: „czarną” i „białą” rozdzielone sienią. W tej nietypowej „gablocie” zbiory zostały udostępnione zwiedzającym.

Uroczyste otwarcie Muzeum Tatrzańskiego nastąpiło latem 1922 roku. W nowym gmachu udostępniono zwiedzającym dwie wystawy: etnograficzną na parterze i przyrodniczą na I piętrze. Lata międzywojenne to okres prężnej działalności placówki kierowanej przez Juliusza Zborowskiego. Pomimo trudności finansowych, z jakimi borykało się Muzeum, zdołano znacznie powiększyć zbiory. Pod koniec lat dwudziestych, Juliusz Zborowski planował utworzenie trzech nowych działów: sztuki nowoczesnej, rzemiosła artystycznego oraz historii Podhala. To za jego sprawą Muzeum Tatrzańskie w nowej siedzibie stało się najważniejszą placówką kulturalną i naukową Podhala. Nie tylko sam prowadził badania, lecz także organizował i ułatwiał pracę innym naukowcom, m.in. umożliwiając im pobyt w Zakopanem w pokojach gościnnych muzeum. Jego dorobek naukowy i muzealny (w tym wiele prac niedokończonych) stanowi dziś bezcenny materiał wyjściowy do dalszych badań nad etnografią i historią Podtatrza i turystyki tatrzańskiej.

W czasie II wojny światowej zbiory muzeum szczęśliwie nie uległy zniszczeniu – być może uratował je autorytet, jakim Zborowski cieszył się u oficjalnie popieranych przez okupanta górali, a może przyczyniła się do tego swastyka góralska, zgodnie z projektem Witkiewicza zdobiąca fasadę budynku. Okres II wojny światowej Muzeum Tatrzańskie szczęśliwie przetrwało bez większych strat, a po wojnie, w roku 1950, zostało upaństwowione. Dzięki większej ilości etatów i stabilizacji finansowej można było rozpocząć systematyczne badania terenowe i opracowywanie zbiorów. Mógł również powstać trzeci dział kolekcjonerski – artystyczno-historyczny oraz pracownia konserwatorska.

Juliusz Zborowski kierował Muzeum Tatrzańskim do roku 1965. Jako pierwszy dyrektor Muzeum stworzył spójny i konsekwentnie realizowany program rozwoju kierowanej przez siebie placówki. W następnych latach Muzeum systematycznie powiększało się o nowe oddziały. W latach siedemdziesiątych, w okresie zarządzania Muzeum przez Tadeusza Szczepanka, powstał dział ochrony zabytków, zajmujący się remontami zabytkowych obiektów, położonych na terenie działalności statutowej Muzeum. Od roku 1991 Muzeum, kierowane przez Teresę Jabłońską, kontynuuje zasadnicze kierunki swej działalności. W roku 1993 została otwarta nowa filia – Muzeum Stylu Zakopiańskiego im. Stanisława Witkiewicza w willi „Koliba”.

Koniec XX i początek XXI wieku to, obok codziennej pracy muzealnej, realizacja dużych wystaw własnych oraz wystaw będących wynikiem współpracy z innymi muzeami jak: Muzeum Narodowe w Krakowie, Muzeum Narodowe w Warszawie. Układ wystawy w zasadzie jest stały. Stałe są również, niestety, kłopoty lokalowe muzeum: już od lat jego powierzchnia jest niewystarczająca nie tylko dla należytej ekspozycji, ale przede wszystkim dla magazynowania stale powiększających się zbiorów.

Spis treści

Kościół Parafialny pw. Świętej Rodziny. (Krupówki 1a)

Starania o jego wybudowanie podjął ksiądz Józef Stolarczyk już w latach siedemdziesiątych XIX wieku, korzystając z pomocy doktora Tytusa Chałubińskiego, który sfinansował prace projektowe, wykonane przez warszawskiego architekta, Józefa Piusa Dziekońskiego. Budowa trwała jednak bardzo długo i dokończył ją dopiero w 1896 roku następca Józefa Stolarczyka, ksiądz Kazimierz Kaszelewski. Datę tę widzimy na wielkim sosrębie umieszczonym ponad prezbiterium. Kościół był konsekrowany w 1899 roku.

Świątynia wybudowana jest w stylu neoromańskim. Wystrój wnętrza łączy elementy stylu zakopiańskiego, "sposobu zakopiańskiego" Edgara Kovátsa, pseudobaroku i sztuki dekoracyjnej (art deco) lat międzywojennych. Ołtarz główny w formie tryptyku wykonano w 1903 roku w pracowni krakowskiego rzeźbiarza Kazimierza Wakulskiego. Wszystkie drzwi wejściowe, kraty oddzielające kaplice od nawy, ławki i konfesjonały, a także witraże okienne projektował Stanisław Witkiewicz. Belkę sosrębową na tęczy i znajdujący się ponad nią krucyfiks rzeźbił Wojciech Brzega. W latach trzydziestych XX wieku Witkiewiczowskie witraże w prezbiterium zastąpiono kolorowymi witrażami projektu Janusza Kotarbińskiego. Kotarbiński także w latach 1932 -1934 namalował kolorową polichromię, przedstawiającą w nawie głównej osiem błogosławieństw Chrystusa, zaprezentowanych w scenerii podhalańskiej. W malowidle po prawej stronie, nad transeptem widzimy postać św. Franciszka, hrabiego Władysława Zamoyskiego i św. brata Alberta, zaś nad drzwiami głównymi Kotarbiński ukazał sylwetkę księdza Stolarczyka.

Najcenniejszym, choć obecnie zapomnianym, a na pewno niedocenianym zabytkiem kościoła Najświętszej Rodziny jest zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza na prywatne zlecenie rodziny Gnatowskich boczna kaplica św. Jana Chrzciciela. Wejście do niej prowadzi z lewej, północnej strony kościoła. Stanowi ona jedyny element świątyni wykonany całkowicie w stylu zakopiańskim. Powstała w 1899 roku, a ufundowała ją rodzina Gnatowskich. Dzieło autorstwa Stanisława Witkiewicza stanowi odrębną, jednolitą całość i należy do najcenniejszych zabytków stylu zakopiańskiego.

Kaplica została poświęcona 17 maja 1900 roku. W uroczystości uczestniczył ówczesny proboszcz ks. Kazimierz Kaszelewski, który podkreślił, że kaplica „pierwotnie miała być skarbcem kościelnym, pod genialnym tchnieniem artysty Polaka zmieniła się w skarbiec sztuki narodowej”.

Po wejściu do wnętrza kaplicy w pierwszej kolejności wzrok przykuwa ołtarz, a w nim obraz autorstwa Stanisława Witkiewicza, przedstawiający Jana Chrzciciela na tle Czarnego Stawu Gąsienicowego. Ciekawostką jest to, że Witkiewicz sportretował siebie w postaci patrona kaplicy, a twarz świętego jest wiernym autoportretem. „Zacząłem malować św. Jana Chrzciciela. Sam sobie pozuję. Sfotografowałem się z biodrami przepasanymi starym serdakiem. Zobaczymy, co to będzie” - donosił w 1897 roku w liście do siostry autor malowidła. Figury w kaplicy Gnatowskich rzeźbił Jan Nalborczyk, zaś prace stolarskie i ornamentacyjne wykonał góralski snycerz, Józef Gąsienica - Kaspruś.

W kaplicy uwagę zwracają też piec kaflowy, rzeźbione ławy, konfesjonał i chórek muzyczny. Potem wzrok wędruje na ciemnozielone ściany, a na ich tle wyróżniają się kolorowe, złocone ornamenty. Wysoki strop jest niebieski, niczym sklepienie nieba. Światło wpada przez 2 witraże w ciemnym kolorze butelkowej zieleni. Projekt ołtarza wykonany przez Stanisława Witkiewicza, który nie zachował się do dzisiaj, był pokazany w 1896 roku na warszawskiej Wystawie Umeblowań Stylowych.

Na zewnątrz kościoła w 1958 wybudowano kaplicę - grotę Matki Bożej z Lourdes, według projektu architekta Antoniego Nowotarskiego. Cenną pamiątką jest umieszczona na masywnym, współczesnym krzyżu przy schodach od strony Krupówek cierniowa korona, wykonana z kuźnickiego żelaza w 1861 roku, a ongiś umieszczona na Starym Cmentarzu w pomniku ofiar rozruchów antyrosyjskich.

Spis treści

 

Krupówki to niewątpliwie miejsce, gdzie zbiegają się najwspanialsze tradycje miejscowości, która swą karierę zawdzięcza ludziom rozmiłowanym zarówno w Tatrach, jak i w kulturze Zakopanego. 100 lat temu spacerowanie po Krupówkach było o wiele łatwiejsze i chyba przyjemniejsze niż obecnie. Nie było wielotysięcznych tłumów, gwaru, zgiełku. Nikt  nie odpalał petard ani też nie piszczał na różnego rodzaju wytworach. Dawne Krupówki i dawne Zakopane nieubłagalnie odchodzą w niepamięć. Już wkrótce nikt nie będzie pamiętał, jak to kiedyś, przed laty, bywało. Powymierają starzy ludzie, zagubią się do reszty dawne fotografie i ktoś kiedyś zada pytanie: a może to nigdy nie istniało? Już mało kto pamięta stare sklepy i sklepiki. Ich zapach i klimat był nieco inny. W tych sklepach nie będzie można już wkrótce kupić nawet wspomnień.

Jacek Ptak 

Spacer po dawnych Krupówkach. Galeria fotografii. (132)
Pokaz slajdów

Pobierz tekst w wersji pdf.

 

 

 

 

bibliografia:

1. Zofia Radwańska-Paryska, Witold Henryk Paryski, Wielka Encyklopedia Tatrzańska, Wydawnictwo Górskie, Poronin 2005.

2. Jolanta Flach, U Trzaski, [w] Tygodnik Podhalański, 05.04.2012

3. Adam Uziembło, Ludzie i Tatry, Wydawnictwo Ludowe, Kraków 1987.

4. Henryk Jost, Zakopane czasu okupacji, Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, 1989 r.

5. Helena Chlebek, W cieniu Krupówek, [w] Tygodnik Podhalański, 22.06.2007 r.

6. Jolanta Flach, Od Mieszczańskiej do Samanty, [w] Tygodnik Podhalański, 15.06.2007 r.

7. Ferdynand Hoesick, Legendowe postacie zakopiańskie, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1959 r.

8. Jolanta Flach, Dworzec elitarny, [w] Tygodnik Podhalański, 16.09.2010 r.

9. Rafał Malczewski, Pępek świata, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2011 r.

10. Jolanta Flach, Sklep jak z bajki, [w] Tygodnik Podhalański, 22.12.2011 r.

11. Zygmunt Leśniodorski, Wspomnienia i zapiski, Wydawnictwo Literackie, 1959 r.

12. Jolanta Flach, U Stattera i Stila, [w] Tygodnik Podhalański, 07.01.2009 r.

13. Władysław Krygowski, Góry i doliny po mojemu, Wydawnictwo Literackie, 1977 r.

14. Jolanta Flach, U Karpia. [w] Tygodnik Podhalański, 20.12.2012 r.

15. Alfred Woycicki, Ludwik Solski – Wspomnienia 1855 – 1954, Wydawnictwo Literackie, 1961 r.

16. Jolanta Flach, U Dzikiewicza, [w] Tygodnik Podhalański, 18.04.2013 r.

17. L.Długołęcka, M.Pinkwart, Zakopane - przewodnik historyczny, Pascal 2003 r. 

18. Agnieszka Grzegorczyk - Sikorska, Zbigniew Moździerz, Zabytki Zakopanego. Informator turystyczny, Zakopane 1994 r.

19. L.Długołęcka, M.Pinkwart, Zakopane od A do Z, Warszawa 1994 r. 

20. Jolanta Flach, Witkiewiczowska kaplica, [w] Tygodnik Podhalański, 02.02.2012 r.

21. Ferdynand Goetel, Tatry, Wydawnictwo LTW, 2009 r.

22. Jolanta Flach, U Kapuchy, [w] Tygodnik Podhalański, 21.04.2011 r.

23. Maciej Pinkwart, Stacja Kultury, [w] Tygodnik Podhalański, 26.07.2012 r.

24. Jolanta Flach, Pierwszorzędna katolicka piekarnia parowa, [w] Tygodnik Podhalański, 09.04.2009 r.

25. Kornel Makuszyński, Polski Ragueneau, [w] Przekrój, 1946, nr 60.

26. www.pinkwart.pl

27. www.zakopanedlaciebie.pl

28. www.muzeumtatrzanskie.pl

29. www.informatorzakopiański.pl

30. Zakopiański Portal Internetowy: www.z-ne.pl

31. Narodowe Archiwum Cyfrowe: www.nac.gov.pl

32. Polska na fotografii: www.fotopolska.eu

 

Spis treści.

 

                                                                                                                                                                           Jacek Ptak