Kasprowy i jego ludzie.
Apoloniusz Rajwa.
Galeria fotografii |
Pokaz slajdów |
Pobierz tekst w wersji pdf. |
Dla
znajomych - Poldek. Speleolog,
przewodnik tatrzański, ratowniki TOPR, dziennikarz, publicysta,
dokumentujący historię związaną z Zakopanem i Tatrami. Skarbnica
wiedzy o Tatrach i Podtatrzu. Cechą jego warsztatu pisarskiego jest
niezwykła rzetelność i drobiazgowość. 12 lat przepracował w
obserwatorium meteorologicznym na Kasprowym Wierchu. Od
stycznia 1958 roku do października 1969 roku. Badał stężenie
radioaktywności śniegu, inwentaryzował tatrzańskie potoki i stawy, był
świadkiem niezwykłym zjawisk meteorologicznych.
W
1956 roku, po ukończeniu geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim, w całym
województwie krakowskim o pracę było bardzo trudno. Z górami był związany
od dziecka, gdyż od 1947 roku mieszkał w Zakopanem i oczywiście chciał
pracować w górach. W Państwowym Instytucie Hydrologii i Meteorologii w
Krakowie dowiedział się, że w Kielcach jest miejsce dla obserwatora
meteorologicznego. Musiał jednak zrobić specjalny kurs. A ponieważ był
z Zakopanego, na praktykę trafił do obserwatorium na Kasprowym. To była
jesień 1957 roku. Tam poznał państwa Orliczów – Michała i Jadwigę,
którzy byli wtedy kierownikami obserwatorium. Michał Orlicz kierował
obserwatorium w latach 1948 - 1967. Oni wciągnęli go w meteorologię.
Był
tam wówczas około miesiąca. Ale będąc na praktyce, umówił się z
Orliczami, że gdy na Kasprowym zwolni się etat, to dadzą mu znać. I
tak się stało. W styczniu 1958 przeniesiono go tam do pracy. Na początku
był zwykłym obserwatorem, potem Orliczowie stwierdzili, że ma zacięcie
naukowe. Został starszym asystentem naukowo - badawczym. Wtedy w
obserwatorium na Kasprowym pracowało ich czterech obserwatorów. Jeden
obserwator pracował dobę, potem miał 3 doby wolne. To był znakomity układ
pracy, ponieważ po dobie pracy przez wolne dni można było chodzić po górach,
jaskiniach, wspinać się.
Co
godzinę trzeba było dokonywać obserwacji - dzień i noc. Wychodziło się
na taras, robiło się wizualne obserwacje – wysokość i rodzaj chmur,
widzialność chmur, a potem odczyty dotyczące ciśnienia, temperatury
powietrza, prędkości i kierunku wiatru. To wszystko szyfrowało się, i
wysyłało się radiotelefonem o pełnej godzinie do oddziału
krakowskiego. Dostawali też do obliczenia średnie z całego miesiąca,
czynili także dodatkowe obserwacje nasłonecznienia, jak również
obserwacje astronomiczne dla Uniwersytetu Wrocławskiego. Na Kasprowym nie
było rozproszonego światła w nocy. Dzięki temu warunki do obserwacji
nieba były znacznie lepsze niż w mieście lub w innych, niżej położonych
obserwatoriach.
Zamontowano tam przyrząd, który służy do mierzenia
nocnego świecenia nieboskłonu. Omal przez niego nie stracił życia.
Przyrząd ten podłączany był do baterii szeregowo wtyczkami, które
dokręcane były śrubkami. Normalnie śrubki
były wkręcone w ebonit, by
nie było przebicia. Jedna ze śrubek nie była dokręcona, wystawała.
Nie zwrócił na to uwagi, bo był zaspany, gdyż pomiaru dokonywał w
nocy. Złapał za wtyczkę i uderzyło go 1100 volt. Był w gumowych
butach i stał na gumowej wykładzinie. Dzięki temu nie padł na miejscu.
Doznał szoku, miał spalone od wyładowania końce palców.
Za
jego czasów prof. Kordylewski sfotografował w obserwatorium na Kasprowym
tzw. pyłowe księżyce Ziemi, zwane dziś księżycami Kordylewskiego.
Profesor wyliczył, gdzie mogą się znajdować. Potrzebował jednak
dowodu w postaci zdjęcia na swoje odkrycie. Księżyce można było
sfotografować, ponieważ na wygwieżdżonym niebie widoczne były
ciemniejsze masy. Kordylewski powiedział Apoloniuszowi: jeśli chce pan
zobaczyć je gołym okiem, proszę położyć się na wznak na tarasie, i
kręcąc powoli głową obserwować nieboskłon strefa po strefie. Po
chwili Rajwa zauważył miejsca ciemniejsze. Profesor powiedział, że tam
są właśnie pyłowe księżyce Ziemi, i że można zobaczyć je gołym
okiem, jeśli dokładnie obserwuje się niebo i wie się, w którym
miejscu się znajdują.
Podczas
jednego z dyżurów Rajwa miał okazję przeżyć halny stulecia i dokonać
pomiarów wiatru. To było
6 maja 1968 roku Nie był to typowy halny. Na halny bowiem nałożył się
tzw. niskotroposferyczny prąd strumieniowy. W troposferze występują
wiatry o bardzo dużych prędkościach. Zaczęło się od typowego
halnego, który wiał z prędkością w porywach do 50 m/s. Następnego
dnia niskostrumieniowy prąd zszedł na wysokość szczytów tatrzańskich.
Od godziny 16 do 18 średnia prędkość wiatru wynosiła ponad 60 metrów
na sekundę. Ta wartość była już ostatnią, którą rejestrował
anemograf. Miał jednak pewną tolerancję. Dodatkowo, w obserwatorium był
jeszcze ręczny anemograf. Z jego cogodzinnych obliczeń wynikało, że
największa prędkość wiatru wyniosła wówczas 80 metrów na sekundę,
czyli 288 km na godzinę. To jest najsilniejszy wiatr zarejestrowany dotąd
w Tatrach Polskich i Słowackich.
Gdy
wychodził dokonać pomiaru na taras, trzymał się rękami metalowej poręczy,
żeby go nie zwiało. Dodatkowo przywiązał się liną taternicką do
kaloryfera. Wiatr był tak silny, że nad obserwatorium latały kamienie
wielkości pięści. Porwało również deski o długości 5 metrów,
zgromadzone na budowę wyciągu krzesełkowego na Goryczkowej. Wiatr
przerzucił je wszystkie do Gąsienicowej. W pewnym momencie z okna
zaobserwował, że wiatr zrobił trąbę wodną. Wyssał część wody z
jednego ze stawków na Gąsienicowej. Trąba leciała na zachodnią ścianę
Kościelca i tam się rozprysnęła.
Wiele razy widział widmo Brockenu. Mówi się, że to zła wróżba, że oznacza to rychłą śmierć w górach. Ale to przesąd, bo on tyle razy widział, a żyje. Miał również okazję 2 razy obserwować szczyt Pradziada w Sudetach. Nikt inny nie trafił na tak wyjątkową widzialność. Do Babiej Góry w linii prostej odległość wynosi 50 km. Gdy było widać Pilsko, oznaczało to widzialność 70 km; Szyndzielnię – 120 km. Ale to wszystko było w miarę blisko. Odległość do Pradziada wynosi z Kasprowego ok. 240 km. Pradziada widział podczas bardzo specyficznych warunków. Było to o wschodzie słońca, gdy światło słoneczne padało na zachód. Stożek Pradziada ponad górną granicą lasu był ośnieżony.
Jego
droga do pracy była nietypowa. Z reguły wyjeżdżał pierwszą
kolejką, przed turystami. A gdy kolejka nie kursowała, szedł pieszo,
bez względu na pogodę. Ma w sumie 235 wyjść pieszo do pracy z Kuźnic.
Raz na Kasprowy czołgał się po lodzie. Warunki panowały fatalne,
kolejka kursowała tylko do Myślenickich Turni. Wiatr wiał ponad 50 metrów
na sekundę. Temperatura wynosiła minus kilkanaście stopni. Przy takim
wietrze odczuwa się temperaturę jak minus 40 stopni. Na powierzchni śniegu
zalegała kilkucentymetrowa warstwa lodu, a pod lodoszrenią znajdowała
się ponad półmetrowa warstwa kopnego świeżego śniegu. Mimo że miał
narty, zapadał się. Nie mógł się wygrzebać. Odpiął więc narty,
ale wtedy co krok wpadał w śnieg. Po przebyciu 200 metrów poczuł, że
słabnie. Do tego wiatr, który zaczął go wywracać. Przywiązał narty
do nogi, położył się na lodzie, żeby się pod nim nie łamał, i zaczął
się czołgać do góry. Na górze, tam gdzie dziś znajduje się górna
stacja wyciągu, zaczął ze zmęczenia zasypiać. Pomyślał, że nie
dojdzie do końca. Ale w końcu teren zaczął się wypłaszczać. Stanął
na nogi i jak pijany doszedł do obserwatorium. Nacisnął na dzwonek. Gdy
drzwi się otworzyły, stracił przytomność. Wciągnęli go do środka,
ale nie od razu do ciepłego pomieszczenia, tylko do chłodniejszego, by
doszedł do siebie.
Nawet
Wigilię spędzał na Kasprowym. Było to w trzecim roku jego
pracy. Wypadł na niego dyżur. A był młodym małżonkiem, jego pierwsze
dziecko – Piotr – miało 5 miesięcy. Jadwiga Orliczowa powiedziała,
aby sprowadził na
górę żonę i synka. A żona była w ciąży z drugim
dzieckiem. Gdy żona wyjeżdżała z małym kolejką, ludzie się jej
pytali, po co dziecko wywozi na górę, czy ono ma koklusz? Piotr był
malutki i dała mu się we znaki wysokość.
W czasie pracy jako meteorolog mierzył stężenie radioaktywności śniegu. Doszedł do wniosku, że warto byłoby sprawdzić skażenie pokrywy śnieżnej, w której te skażenia mogą się kumulować. Od listopada 1961 roku do końca czerwca 1962 roku co cztery dni, gdy był na dyżurze na Kasprowym, pobierał z 1 metra kwadratowego do kuwety dwucentymetrową warstwę śniegu, którą topił. Zanieczyszczenia, które pozostały, zbierał i spalał w piecyku o temperaturze ponad 800 stopni Celsjusza, i dawał to pod licznik Geigera, by dowiedzieć się, jaka jest wartość skażenia. Potem wykreślał wykresy. Te pierwsze dane, z listopada, wskazywały niewielką wartość skażenia, ale nagle, po 20 listopada, wyskoczył mu 13 - krotnie wyższy wynik. To było 3 dni po wybuchu 50-megatonowej bomby rosyjskiej w Kazachstanie. Skażenie po kilku dniach dotarło do Polski i wtedy wynik jego badań wskazywał, że skażenie jest 13-krotnie wyższe niż normalnie.
Potem
nastąpił zanik tego skażenia, ale to jeszcze nic. Najwyższa wartość
wyszła na letnich płatach śniegu. W lipcu i sierpniu Rajwa jeździł
pod Świnicę i pod Kozi Wierch. Na tych płatach wszystko się kumulowało.
Wartość przekraczała tę po 50-megatonowej bombie 15 razy. Tam wszystko
z całej zimy się skumulowało. Letnie płaty śniegu były mocno skażone
i ta wartość była już bardzo szkodliwa dla człowieka. Niewykluczone,
że narciarze, którzy trenowali na letnich płatach śniegu, częściowo
mogli się napromieniować. Kilku z nich, którzy trenowali na tych płatach
śniegu, już nie żyje. Być może to stężenie przyczyniło się do śmierci,
ale wtedy nikt o tym nie wiedział. A jemu o wynikach pomiarów nie wolno
było nic wtedy mówić.
W
czasie awarii w Czarnobylu, był kierownikiem rejonowego ośrodka analizy
skażeń w Zakopanem w obronie cywilnej. Co miesiąc mieli szkolenia na
wypadek, gdyby spadła bomba atomowa, lub nastąpiło skażenie chlorem
albo innym środkiem chemicznym. Obliczał propagacje skażeń na terenie
zakopiańskim. Kierował doskonale przeszkolonym zespołem. A gdy doszło
do wybuchu, jego, jako kierownika stacji analizy skażeń nawet o tym nie
zawiadomiono. Wykorzystywanie fachowej wiedzy ludzi, którzy się na tym
znali i byli przeszkoleni to była tylko teoria. Gdy doszło do wybuchu,
ówczesne władze bały się, że prawda wyjdzie na jaw, i w związku z
tym nawet Rajwa jako kierownik nic o tym nie wiedział.
Od
1967 roku pracował również jako przewodnik tatrzański. Co roku
prowadził wycieczki, aż do 2009 r. Czyli 42 lata nieustającej pracy jako
przewodnik. Wszystkie wycieczki spisywał: kiedy i gdzie prowadził, ile
godzin mu to zajęło. Nad Morskim Okiem był ponad 500 razy. Niezależnie
od tego, co rok prowadził szkolenia przewodników.
W dniu, kiedy odbywała się uroczystość poświęcenia nowej kolejki, w obecności prezydenta i kardynała Dziwisza, był również jego osobisty jubileusz 50 - lecia objęcia pracy na Kasprowym.
Jacek Ptak
Galeria fotografii |
Pokaz slajdów |
Pobierz tekst w wersji pdf. |
1. Zofia Radwańska - Paryska, Witold Henryk Paryski, Wielka Encyklopedia Tatrzańska, Wydawnictwo Górskie, Poronin 2005.
2. Lidia Długołęcka Pinkwart, Maciej Pinkwart, Zakopane od A do Z. Warszawa 1994.
3.
Beata Zalot, 1987 metrów bliżej
nieba, [w:] Tygodnik Podhalański, 20. 12. 2012 r.
4.
Narodowe
Archiwum Cyfrowe, www.nac.gov.pl
5. Portal www.naszkasprowy.pl